Wydarzenia Halsowanie U Bezana Żaglokultura Żaglopodróże Sylwetki
Debiuty Korespondenci Galeria Pogoria Linki Home

 

 

 

 

Museum in Docklands

Londyn 22.04.2008.

Budynek, w którym mieści się Museum in Docklands mijaliśmy podczas każdej wyprawy do klubu żeglarskiego na Millwall Dock w Londynie. Wielokrotnie obiecywaliśmy sobie, że odwiedzimy to miejsce. Jednak dopiero wczoraj, korzystając z wolnego dnia w pracy i wspaniałej wiosennej pogody, zwiedziliśmy muzeum londyńskich doków. Będąc świeżo pod wrażeniem tego miejsca, chciałbym zaprosić naszych czytelników do wspólnej wycieczki w odległą przeszłość miasta.

Zanim jednak zaczniemy wspólne zwiedzanie, zobaczmy co o samym Docklands możemy przeczytać w świetnym przewodniku Pascala:

Docklands


Kontrowersyjne Docklands wciąż budzi sprzeczne opinie. Dla zwolenników gospodarki rynkowej Docklands to przykład sposobu na odrodzenie miasta, dla innych zaś symbol społeczeństwa konsumpcyjnego lat 80. Najbardziej rzucającym się w oczy obiektem jest drapacz chmur na Canary Wharf, przypominający budynki Manhattanu, ale dla Docklands typowe są osiedla przemysłowe oraz ogromne opustoszałe tereny. W Wapping, części wysuniętej najbardziej na zachód zachowała się architektura wictoriańska ze starymi magazynami, podczas gdy Royal Docks na wschodzie to przemysłowe pustkowie, które dopiero zaczyna być przebudowywane.
Budowę Doków rozpoczęto w 1802r w celu rozładowania tłoku na Tamizie. Szybko stały się one największym wewnętrznym portem przeładunkowym na świecie. Konkurencja ze strony kolei i rozwój kontenerowców w latach 60 doprowadziły do jego zamknięcia. W najgorszym okresie recesji, w latach 80 rozpoczęto renowację doków. Kiedy ogląda się Docklands z napowietrznej kolejki DRL, dzielnica ta jawi się jako intrygujące muzeum pod gołym niebem, a nie miejscem w którym ludzie mieszkają i pracują. Podobną opinię wyraża większość mieszkańców, mówiąc, że jest to ponure miejsce w którym świetnie prowadzi się interesy.

Całkowicie przychylam się do opinii wyrażonej w przewodniku Pascala, że Docklands to miejsce bardzo kontrowersyjne. Myślę, że po prawie pięciu latach pobytu w Londynie mogę sobie pozwolić na podzielenie się z wami moją opinią na temat Docklands. Dla mnie wieżowce Canary Wharf mieszczące centra finansowe światowych banków, są Stolicą Światowego Wyścigu Szczurów. Wielu ludzi, których znam osobiście, pracę w tych drapaczach chmur stawiają jako swoje życiowe marzenie. Dla jego realizacji gotowi byli by poświęcić przyjaźń, rodzinę, miłość i wszystkie podstawowe wartości człowieczeństwa. Wykreowany przez telewizję i magazyny prasowe, wizerunek drapieżnych ludzi sukcesu, tu właśnie jest codziennie realizowany.


Tysiące ludzi w nienagannych garniturach z teczkami, laptopami i nieodłącznymi telefonami komórkowymi, codziennie po 12-ście, a czasem i po 16-naście godzin próbuje ten wyścig wygrać. Wyścig Szczurów, to zawody bardzo brutalne, a zwycięstwo odnoszą nieliczni.


To miejsce pomimo wszystko, nie należy do uczestników tego biegu. Są tutaj, ale ze wszystkich zakątków ulic, nadbrzeży i z każdego kanału woła do przechodniów duch tych którzy odeszli w przeszłość. O ich historii i wkładzie w świetność Brytyjskiego Imperium, nie pozwala zapomnieć Museum in Dockland.

Samo muzeum, mieści się w dawnym budynku magazynowym, który wprawdzie odnowiony, zachował swą architekturę i surowość konstrukcji przemysłowej. Z balkonów na poszczególnych piętrach cały czas sterczą podesty rozładunkowe, a u szczytu budowli zachowały się oryginalne kołowroty dźwigowe.

Wycieczka w Museum in Docklands zaczyna się od wjazdu na piętro III. Rząd szklanych gablot, map i innych ciekawych eksponatów. Przybliża nam najdawniejsze dzieję londyńskiego portu. Proszę się jednak nie zniechęcać! Museum in Docklands, to nie jedynie gablotki i eksponaty. Już po przejściu tej naprawdę krótkiej ekspozycji wprowadzającej, wchodzimy w zupełnie inny świat.

Ciemne, kręte uliczki. Kołowroty, wagi towarowe i dźwigi. Małe, słabo oświetlone kantory. Wokoło rozbrzmiewają dźwięki komend wydawanych przez majstrów. Słychać przekleństwa robotników i stukot narzędzi używanych w warsztatach. Uliczki zawalają beczki, zwoje konopnych lin i skrzynie pełne egzotycznych towarów. Jesteśmy w królestwie ludzi morza, miejscu znanym nam z powieści Jacka Londona. Cały ten świat, odtworzony przez pracowników muzeum, wygląda jak gdyby za chwilę, napełnić się miał pracownikami portowymi, dokerami, żeglarzami i marynarzami, którzy zaczną kolejny dzień swojej ciężkiej i niebezpiecznej pracy.

Sailors Town, jest zrobiony z niezwykłą pieczołowitością. Możemy zapoznać się z warunkami mieszkaniowymi ówczesnych ludzi. Możemy zaglądać do ich domostw, usiąść w prawdziwej marynarskiej tawernie. Realizm wystawy podkreślają wrażania zapachowe. Spacerując czujemy zapierający nozdrza odór psujących się rybich odpadków. W zaułkach ulic dech zapiera, kwaśny zapach piwa i moczu. Wszędzie otacza nas wszechobecna bieda i ubóstwo. Fotografie przedstawiają ludzi, w nędznych ubraniach, pracujących za głodowe wynagrodzenie. W większości byli to biedni emigranci, którzy swoją pracą, potem i krwią budowali wielkość imperium.

Muzeum zrekonstruowało ich miejsca codziennej pracy. W czasie naszej wycieczki zaglądamy do warsztatu kowalskiego, stolarskiego i mistrza bednarstwa. Możemy zapoznać się z bogato wyposażonym warsztatem szkutniczym. W innym miejscu poznajemy pracę ludzi zatrudnionych przy rozładunku kawy, tytoniu i rozlewaniu alkoholi.


Jest zadziwiające, że tak wielu pisarzy i artystów czerpało natchnienie z ciężkiej pracy, głodu i nędzy. Ale, w Docklands słychać też było muzykę, śpiew i śmiech prostych ludzi. Żeglarze, a później marynarze byli pierwotnymi autorami tak popularnej dziś morskiej pieśni, czyli szanty. A wiele ze śpiewanych dzisiaj, swoją treścią odnosi się do okresu świetności londyńskich doków.

W Museum in Docklands, nie mogło zabraknąć miejsce dla wielorybników. W swoim czasie, krwawe to zajęcie, przynosiło spore zyski, a zajmowało się nim wielu z najdzielniejszych mężczyzn epoki.


Na zdjęciu widzimy działo służące do wystrzeliwania harpuna i kocioł do wytapiania tranu.

Specjalnie miejsce wydzielono dla upamiętnienia niewolnictwa. Proceder ten, którego współczesna Europa bardzo się wstydzi, kwitł w najlepsze wiekach osiemnastym i dziewiętnastym. Proszę zwrócić uwagę na rycinę przedstawiającą sposób rozlokowania niewolników w statku transportowym. Rycina ta miała pomóc w maksymalnym wykorzystaniu powierzchni w ładowniach.

Dzisiaj wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że majątki i bogactwo wielu dystyngowanych osób, okupione jest niewolniczą pracą rdzennych mieszkańców Afryki i Azji.

Ciekawostką jest to, że firmy zarządzające londyńskimi dokami, powołały do służby swojego rodzaju straż portową. Formacja ta była umundurowana w sposób przypominający uniformy policyjne, uzbrojona i wyposażona w samochody z moto – pompami pożarowymi. Charakterystycznym wyposażeniem tej formacji, były długie, cienkie laski mgłowe. Pozwalały one funkcjonariuszowi patrolującemu teren w czasie mgły namacać koniec nadbrzeża i uniknąć nieprzewidzianej kąpieli.

Spore miejsce zajmuje wystawa poświęcona II Wojnie Światowej. Londyńskie Docklands poddawane było nieprzerwanym nalotom ze strony niemieckiego agresora. W muzeum zachowane zostały pamiątki po działających w tym okresie służbach obrony cywilnej. Zrekonstruowano również schron przeciwlotniczy, dostępny dla zwiedzających.

 

 

Po wyjściu z Muzeum in Docklands, zupełnie inaczej postrzegamy otaczającą nas rzeczywistość. Stojące u nadbrzeża wiekowe holowniki napędzane węglem, zdają się pasować tu bardziej niż wysokie biurowce banków.
Czas naszego zwiedzania, był jednocześnie lekcją o Londynie i londyńczykach. O żeglarzach, marynarzach i dokerach. O wszystkim tym, z czego wywodzi się kultura dzisiejszych wodniaków. Dlatego uważam, że każdy żeglarz odwiedziny w Museum in Docklands, powinien wpisać na obowiązkową listę obiektów do zwiedzenie. Tym bardziej, że bilet kosztujący jedyne 5funtów i jest ważny przez rok od daty zakupu. Czyli, że w czasie jego ważności muzeum można odwiedzać wielokrotnie!
My na pewno tak uczynimy i zachęcamy do tego innych.

Tomasz Bezan Mazur.