Wydarzenia Halsowanie U Bezana Żaglokultura Żaglopodróże Sylwetki
Debiuty Korespondenci Galeria Pogoria Linki Home

 

 

 

 

 

Olimpiada w Londynie i życie codzienne metropolii

Londyn, 19.08.2012

 

Ceremonia otwarcia, ponad dwa tygodnie sportowych zmagań, flesze aparatów fotograficznych, blask złotych medali, łzy radości i gorzki smak porażki. Na koniec ceremonia zamknięcia i uliczny sprzątacz, reprezentant społeczności brazylijskich imigrantów, zabiera olimpiadę do Rio. Tymi właśnie wydarzeniami przez ostatnie tygodnie żył Londyn. Reorganizacja transportu kołowego, zamknięte stacje metra, utrudnienia w komunikacji miejskiej, koncerty w Hyde Parku i wszechobecne flagi i gadżety olimpijskie w wywindowanych do maksimum cenach. Tak wyglądał Londyn, który mogli oglądać turyści. Inaczej wyglądało to dla nas, mieszkańców, którzy pomimo całego zamieszania musieliśmy chodzić codziennie do pracy, pokonywać tą samą trasę metrem czy autobusem, robić zakupy w tych samych sklepach czy szukać sposobu na wypoczynek z dala od zatłoczonych turystami popularnych miejsc rekreacyjnych w Londynie.

O olimpiadzie mówiło się bardzo dużo już od początku roku. Było to najważniejsze wydarzenie w tym roku zaraz po jubileuszu panowania królowej, który jednak był maleńkim wydarzeniem przy ogromie zakrojonych olimpijskich zmaganiach organizacyjnych. Od początku roku firmy naciskały na pracowników aby odpowiednio planowali urlopy, uczulali na kwestie bezpieczeństwa i organizacji pracy. Firmy z branży turystycznej czyli hotele, restauracje i miejsca rozrywki np. w okolicach Soho, przygotowywały się do turystycznej apokalipsy. Rekrutacja nowych pracowników, szkolenia z zakresu bezpieczeństwa i ochrony, dodatkowe pieniądze na pracowników ochrony itp. wydarzenia stawały się udziałem wszystkich nas pracujących w Londynie. Zwiększone dostawy, zapasy jak na wypadek wojny czy jakiegoś kataklizmu a na dodatek zagrożenie terrorystyczne, o którym mówiło się jak najmniej żeby nie wzbudzać paniki. Tak wyglądało 7 miesięcy 2012 roku. Wreszcie doczekaliśmy do ceremonii otwarcia i tu nagle pojawiły się wątpliwości. Co to miało być? Londyn przedstawił historię swojego kraju w dość wyszukanej formie. Prawie całe wykonanie programu odbyło się przy udziale wolontariuszy. Przedstawienie obejmowało przekrój historii Wielkiej Brytanii – mieliśmy tu wielkie osiągnięcia Brytyjczyków takie jak szpitalnictwo, edukacja czy internetowe osiągnięcia naukowców. W całym jednak programie nie było mowy o niewolnictwie, kolonijnych podbojach, piractwie i kaperstwie czy handlu narkotykami lub zajęciu na wiele lat części Chin. Cóż, przywilej gospodarzy, ale czy było to do końca uczciwe? W całej ceremonii zabrakło ducha sportowej rywalizacji Fair Play za to pokazano obraz współczesnego modelu rodziny skupionej przed telewizorem, zamkniętej w malutkim domku i otoczonej elektronicznymi zabawkami typu komórka czy TV.

Potem mieliśmy lepsze lub gorsze występy sportowców, kilka wpadek organizatorów jak np. zamiana flag, błędne decyzje sędziów czy puste miejsca na trybunach i oczywiście McDonald i Coca Cola na każdym kroku. Nad wizerunkiem całego przedsięwzięcia czuwała specjalna policja marketingowa, która groziła kilkutysięcznymi mandatami za nieautoryzowane wykorzystanie symboli olimpijskich. Wszystko po to aby organizatorzy olimpiady nie ucierpieli finansowo i aby ich kontrakty ze sponsorami, którzy wyłożyli na całą organizację imprezy 10% całkowitych kosztów, mieli zagwarantowane specjalne traktowanie. W żadnym ze sklepów olimpijskich nie można było zapłacić inną kartą płatniczą jak tylko Visa bo taka była umowa. Trochę to nas, zwykłych zjadaczy chleba mogło irytować ale taki już jest wielki biznes współczesnego sportu.

W tym całym zamieszaniu pojawili się nasi reprezentanci w imponującej ilości w tym roku. Pomimo liczebności naszej reprezentacji na medale musieliśmy długo czekać. Jak można się było spodziewać Polacy nie wywalczyli żadnego medalu w dyscyplinach grupowych. To już chyba nikogo nie dziwi bo przecież po tym co pokazali nasi piłkarze na Euro 2012 sporty grupowe w Polsce reguluje stara zasada „pospolitego ruszenia”. Na Euro 2012 jako gospodarze byliśmy na uprzywilejowanej pozycji i wygraliśmy tylko mecz z Rosją, ale była to sprawa honoru. Resztę meczy graliśmy jak zwykle marnie. Tak samo zaprezentowali się polscy siatkarze w Londynie uważani za faworytów do złotego medalu. Lepiej wypadli nasi indywidualiści – ci jak już chcą wygrać to nie wdają się w niepotrzebne dyskusje tylko trenują do upadłego i osiągają wyniki. To chyba dlatego, że jeden Polak koncentruje się na celu za to „gdzie dwóch Polaków to trzy partie” więc w grupach mamy dyskusję a nie treningi. Teraz wszyscy rozwodzą się na tym dlaczego, po raz trzeci wróciliśmy z olimpiady z 10cioma medalami. Ja myślę że w tym roku to nasz honor uratowały Panie i to im należy się największy laur zwycięstwa.

Cały obraz występu naszej reprezentacji jest skrzywiony przez nasze nadgorliwe media, które jednego dnia podsycają nadzieje nagłówkami „medalowa szansa” , „złoto dla ..?” albo „dziś walczymy o złoto …” po czym okazuje się że nawet nie wchodzimy na podium. Wśród internautów, za każdym takim nagłówkiem wrze na forach i portalach społecznościowych. Potem mamy występ i fiasko, po którym następuje rozrywanie porażki na strzępy – bo trawa była za śliska, klimatyzacja nieodpowiednia czy za dużo słońca świeciło. Czy ktoś pomyślał o samych sportowcach? Jak oni przeżywają te komentarze? Jak na to patrzą ich rodziny? A przecież wygrane nie są wielce opłacalne finansowo i nie ma czego zazdrościć tym co wygrywają – miesiące treningów, izolacja od znajomych i rodzin a i sama dyscyplina wioski olimpijskiej wygląda wyjątkowo zniechęcająco: to możesz na siebie ubrać a tego już nie bo to nie jest sponsor, meldowanie się w wiosce olimpijskiej jak na musztrę itp. uroki życia olimpijczyka powodują, że udział w olimpiadzie jest bardziej kwestią promocji niż zarobku. Promocji na pewno większej dla sponsorów i krajów niż samych sportowców.

Dary Bogów Olimpu - artystyczna instalacja rozmieszczona w różnych miejscach Londynu

Po tych wszystkich ciekawostkach życia miasta olimpijskiego nadszedł czas na ceremonię zakończenia. Ceny biletów sięgały od kilkuset do ponad tysiąca funtów. Nawet na kilka dni przed zamknięciem można było sobie teki bilecik zakupić, więc chyba nie było upragnionego „sold out”. Większą część sceny wypełnili sportowcy czyli wszystko wyglądało dobrze w telewizji bo te miejsca najbliżej sceny były najdroższe więc sportowcy robili za „tłum” i nie było wpadki. Resztę wypełniali wolontariusze, którym pięknie podziękowano w trakcie ceremonii. Teraz większość z nich ponownie ustawi się w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych a za kilka miesięcy już nikt nie będzie pamiętał o ich wspaniałym wkładzie w organizację największego na świecie wydarzenia sportowego. Mówiąc o wydarzeniu sportowych zastanawiam się czy olimpiadę jeszcze powinno się tak nazywać. Teraz to już bardziej największe wydarzenie medialne a sport i tradycja to tylko pretekst do zorganizowania medialnego BUM! Przyjrzyjmy się na przykład występowi George Michaela. Dla niego występ tym wielotysięcznym stadionie był genialną promocją nowego singla. Jakie zyski z tego występu może osiągnąć artysta? Na pewno większe niż wolontariusze i sportowcy. Podobnie myślą koncerny Coca Cola i McDonald. Co ciekawsze, sprzedanie wyłączności dla jednego sponsora w danej branży zawsze niesie ze sobą niższe przychody dla organizatorów. Dziwi więc przyjęcie takiej taktyki sponsoringowej – mając dwóch czy trzech sponsorów w danej branży można osiągnąć większy przychód. A gdzieś w cieniu tych wielkich bilbordów i banerów pojawiają się sportowcy i entuzjaści, stanowiący jak w ceremonii zamknięcia, tło całego wydarzenia.

Bóbr Dąbrowiak jest moim wiernym kompanem londyńskich wycieczek z aparatem.

XXX Igrzyska Olimpijskie w Londynie już przeszły do historii. W czasie, kiedy na stadionie niebo rozświetlały występy gwiazd i tysiące sztucznych ogni pracownicy odpowiedzialny za drogi w Londynie zamalowywali znaki na drogach, likwidowali „olympic lane” i zdejmowali znaki drogowe by rano wszystko wyglądało jak dawniej czyli ogromne „C” znów wyznacza strefę płatnego przejazdu „congestion charge”, oficjalny partner olimpiady sieć sklepów Sainsburys wyprzedaje gadżety olimpijskie po „half price” lub jeszcze taniej byle wyczyścić półki i jak najmniej stracić na niesprzedanych koszulkach. W metrze odklejają się jak na komendę nalepki z kierunkowskazami a wolontariusze wystrojeni poprzednio przez firmę Adidas znikają z krajobrazu Londynu i wracają do codziennych dylematów – czym zapłacić za czynsz czy światło.

A co to wszystko oznacza dla nas? Kilka chwil wzruszenia, kiedy na stadionie odgrywano Mazurka Dąbrowskiego czy na masztach powiewała nasza flaga. Trochę radości i dumy z naszych organizatorów, którzy ciężko pracowali, aby Polaków pokazać w jak najlepszym świetle i przekazać londyńczykom trochę polskości. Niesamowite wrażenia ze spotkań z naszymi sportowcami i świadomość, że pomimo porażek było też kilka spektakularnych sukcesów np. zupełnie nieoczekiwany srebrny medal Sylwii Bogackiej czy złoty medal i obrona tytuły mistrza olimpijskiego przez Tomasza Majewskiego. A teraz trzeba wracać do codziennych obowiązków zaglądając czasem na strony internetowe, aby poczytać o kolejnych informacjach, które z worka medialnego wysypują się teraz po olimpiadzie jak np. ta którą przeczytałam przed chwilą: Joanna Mucha powiedział że na przygotowanie polskich olimpijczyków do igrzysk w Londynie wydano prawie 130 milionów złotych.

 

Z pozdrowieniami z po-olimpijskiego Londynu,

Agnieszka Bramreja Mazur

 

stat4u