| ||||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
|
Moja przygoda z Olimpiadą Londyn2012.
Londyn 15.08.2012.
Kilkakrotnie w życiu zdarzyły mi się niewiarygodne wręcz historie. Ta jednak, o której teraz napiszę, jest tak nieprawdopodobna, że sam się zastanawiam, jak się to wszystko stało!?
Wszystko zaczęło się w hotelu Hilton Paddington gdzie od dziesięciu lat pracuje jako kucharz. Jest to stary hotel z niezłą historią i doskonałą lokalizacją. Wszystkie pociągi z lotniska Heathrow zatrzymują się właśnie na Paddington. Powoduje to, że nie narzekamy na brak gości w hotelu, bo nawet w najbardziej martwych okresach roku, u nas jest pełno. Obecnie mam własną sekcję i wraz z innymi kucharzami z różnych stron świata codziennie przygotowujemy smaczne posiłki dla odwiedzających naszą restauracje gości. To właśnie w restauracji zaczęła się cała historia.
Pamiętam, że zdarzyło się to w którąś z londyńskich zimowych niedziel. Wraz z moim partnerem Zoltanem wczesnym rankiem otwarliśmy bufet ze śniadaniem. Była to chyba godzina szósta rano, większość gości jeszcze smacznie spała, dlatego przy bufecie ruch był sporadyczny. W pewnym momencie pojawił się wysoki szpakowaty mężczyzna w średnim wieku. Mocne spojrzenie i wyraźne rysy twarzy zwróciły moją uwagę. Człowiek ten zachowywał się niezwykle miło i uprzejmie, biło od niego ciepło i serdeczność. Nie wiem, dlaczego, ale zacząłem bacznie się przyglądać, bo sama postać wydawała mi się dziwnie znajoma. W klapie marynarki dostrzegłem malutki znaczek przedstawiający koła olimpijskie, pochodnie i orła w koronie. Powiedziałem wtedy do Zoltana, że ja znam tego człowieka z telewizji. Zoltan, mój serdeczny kolega z Węgier, szturchną mnie łokciem i powiedział „to idź i pogadaj, co ci szkodzi?!” Racja pomyślałem! I mając nadzieję, że się nie pomyliłem co do osoby poszedłem do stolika przy którym siedział.
Zapytałem czy wszystko jest w porządku i czy śniadanie smakowało? Konwersacje prowadziliśmy oczywiści po angielsku. Następnie przeprosiłem i zapytałem wprost, „Czy Pan jest z Komitetu Olimpijskiego? Rozpoznałem znaczek, a Pana znam z telewizji.” Tak, pada odpowiedź, dalej w języku angielskim. „Nazywam się Andrzej Kraśnicki i jestem Prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego”. W tym momencie ja przedstawiłem się już po polsku i z uśmiechem ucięliśmy sobie krótką rozmowę. W trakcie rozmowy dowiedziałem się, że w naszym hotelu mieszkać będzie kilkunastu gości i organizatorów z Polskiego Komitetu Olimpijskiego, którzy zaangażowani będą w realizacje występów polskich zawodników w czasie igrzysk. Rozmawiało nam się bardzo, bardzo miło, a rozstaliśmy się po wymianie adresów kontaktowych w niezwykle przyjaznej atmosferze. Prezes Kraśnicki zaraz po śniadaniu wylatywał do Warszawy, niemniej prosił o utrzymanie kontaktu.
Zgodnie z ustaleniami, zaraz na drugi dzień wysłałem maila z pozdrowieniami i gotowością pomocy przy realizacji misji polskiej ekipy olimpijskiej w Londynie. Znam miasto, język, znam specyfikę angielską i znam środowiska polskie i polonijne, pomyślałem, że mogę się przydać a ponadto bardzo chciałem wziąć udział w tym największym sportowym wydarzeniu na świecie. Szczerze mówiąc to nie liczyłem na wiele ale gdzieś w głębi serca tliła się nadzieja na kolejne spotkanie z Panem Kraśnickim.
Minęły chyba dwa tygodnie od naszego spotkania. Wracam po pracy do domu i startuje komputer, mój łącznik z krajem, sprawdzam pocztę i niespodzianka! Tomku czy byłbyś zainteresowany pomocą przy organizacji Polskiego Dnia Olimpijskiego?! Jeżeli tak, to za kilka dni przylatuje do Londynu nasza przedstawicielka Iwona, która będzie to wydarzenie reżyserować ze strony PKOl. Nie potrafię określić mojego zaskoczenia pomieszanego z radością i ogromnym zapałem do pracy. Jeszcze nie docierało do mnie wtedy że właśnie w tym momencie stałem się częścią ogromnego przedsięwzięcia, jakim jest realizacja występu olimpijczyków na igrzyskach olimpijskich. Zaczęły się maile i telefony, dogrywanie terminów i miejsc spotkań. W umówionym czasie spotykam się z osobami z grupy PKOl, które odpowiedzialne są za organizację pobytu naszych reprezentantów i gości. Wszystkim nadzoruje Pani Iwona Łotysz, osoba bardzo doświadczona i doskonale zorganizowana. Ustalamy zadania do wykonania i wszyscy staramy się wziąć na siebie tyle odpowiedzialności, aby wykonać wszystko najbardziej efektywnie jak tylko można.
Okazało się, że moja wiedza kulinarna i znajomość tutejszego rynku będzie przydatna w czasie realizacji święta Polski, imprezy promującej naszą kulturę i kulinaria w czasie igrzysk w Londynie. Polski Dzień Olimpijski odbywać miał się w bardzo prestiżowym i dostojnym miejscu jakim jest Museum of London ulokowane w centrum miasta w sąsiedztwie największych i najważniejszych instytucji finansowych stolicy. Organizatorom zależy, aby poprzez menu przekazać jak najwięcej polskości, polskiej tradycji kulinarnej i naszego niepowtarzalnego smaku. Do moich zadań należało rozeznanie rynku cateringowego, konsultacja menu z uwzględnieniem miejscowych produktów oraz dostępności polskich asortymentów i oczywiście współrealizacja samego przyjęcia. Autorem menu i pierwszym chef-em przyjęcia został Jarosław Uściński prezes Stowarzyszenia Szefów Kuchni Polskiej i Cukierni, właściciel znanej w Warszawie i nie tylko restauracji Moonosfera. Jarek to firma sama w sobie a jego doświadczenie jest tak ogromne że kiedy dowiedziałem się że będę miał okazję współpracować wraz z tak doskonałym kucharzem poczułem pewien niepokój. Pomimo mojego doświadczenia i umiejętności poczułem mały stres przed spotkaniem z autorytetem w branży. Szybko jednak okazało się iż moje obawy były przedwczesne i zupełnie niepotrzebne. Jarek jest wspaniałym, otwartym człowiekiem, który chętnie dzieli się swoją wiedzą. Po tym jak spędziliśmy ze sobą trochę czasu w Londynie, nasza znajomość przekształciła się w sympatię, która może zaowocuje w przyszłości innymi kulinarnymi przedsięwzięciami.
Nie jestem w stanie przekazać wam atmosfery organizacji i napięcia, jaka towarzyszyła nam w czasie dogrywania całości. Telefony, maile, oczekiwania na rezultaty ustaleń, w końcu spotkania z kucharzami firmy cateringowej. Ustalamy, że Jarek Uściński przyleci do Londynu na dwa dni przed imprezą by wszystkiego osobiście dopilnować. Ja rezerwuje sobie dwa dni wolnego w pracy, co z uwagi na pełny hotel i masę gości olimpijczyków łatwe wcale nie było.
Ostatecznie wszystko udaje nam się spiąć na ostatni guzik. W dniu imprezy od samego rana zakasujemy rękawy i ostro bierzemy się do pracy, by wieczorem goście mogli delektować się polskim smakiem przy dyskretnym dźwięku polskiej muzyki.
W pewnej chwili ktoś nieobeznany z atmosferą pracy w kuchni mógłby się przestraszyć. Wszyscy biegają, ciągle ktoś wnosi lub wynosi jakieś skrzynie i pojemniki. Pada kilka soczystych słów. Z piekarnika wychodzą wspaniałe szynki i pieczone prosiaki. Tatar i przystawki z sandacza trafiają na tace. Ogromna deska polskich, tradycyjnych wędlin kusi wyglądem i zapachem. Ciasta aż przemawiają do podświadomości wysyłając wokoło woń korzennych przypraw piernika i miodownika. Mocny, polski alkohol chłodzi się w lodzie i czeka na swoją kolej do podania. Wszystko szybko znajduje swoje miejsce. Szybko, szybko bo za chwilę wejdą goście! Moja siostra Agnieszka, jako osoba władająca trzema językami, asystuje przy recepcji wraz z innymi dziewczynami wolontariuszkami. Ja obsługuje stanowisko karvingowe, gdzie wraz z kolegami kucharzami dwoimy się i troimy by każdy był zadowolony i odpowiednio nakarmiony. Jarek nasz szef kuchni nadzoruje całości. Świetny zespół, wszystko gra, a robota idzie jak z płatka.
W holu Museum of London, pojawia się Sylwia Bogacka nasza srebrna medalistka w strzelectwie, w tym dniu była to ciągle nasza jedyna medalistka Igrzysk Olimpijskich Londyn 2012. Oczywiście Sylwia jest oblegana przez wszystkich i trudno jest się docisnąć by chwilkę porozmawiać. Ale ta niezwykle miła i skromna dziewczyna, szczęśliwa z odniesionego sukcesu znajduje czas dla wszystkich. Wreszcie jest już spokojniej przy naszym stanowisku więc pada pytanie „Kochana dziewczyno, czy zrobisz sobie fotkę z kucharzami?” „Oczywiście, że tak!” Mamy jedyną i niepowtarzalną okazję stać o krok ze srebrną medalistką olimpijską, śmiać się i żartować tak jakby cały stres związany z zawodami i naszą pracą w tym dniu gdzieś pierzchnął. Otaczała nas cudowna i niepowtarzalna atmosfera, która udzieliła się wszystkim włączając w to pracowników Museum of London, którzy opiekowali się naszym przyjęciem. Każdy z nas prosi o to by przez chwilę potrzymać medal! Jest ciężki i taki dostojny że w budynku muzeum czujemy się wszyscy jak specjalni goście.
Uroczyste przyjęcie dobiega końca i trzeba wracać do domu. Dla mnie, bowiem Olimpiada Londyn2012 trwała do ostatniego dnia. Gotowałem w hotelu dla Polskiego Komitetu Olimpijskiego i dla członków ekipy amerykańskiego triatlonu. Robiłem śniadania dla zawodników taekwondo z Japonii i Korei oraz poznałem żeglarzy z kraju kwitnącej wiśni.
Dziś to wszystko jest już wspomnieniem, jakąś niesamowitą historią, która człowiekowi przytrafia się raz w życiu a czasem wcale. W głowie mam szum ciągłego odpowiadania na tysiące pytań i karuzele setek twarzy, które przez te dwa tygodnie przewijały się w naszej restauracji. Byłem zmęczony i bardzo zapracowany. Jestem jednak szczęśliwy, że mogłem we wszystkich tych wydarzeniach uczestniczyć. Nie wiem czy kiedykolwiek w życiu będę jeszcze miał okazję być blisko wielkich sportowców i organizatorów? Dziękuję jednak losowi i Prezesowi Andrzejowi Kraśnickiemu, że z tysięcy polskich pracowników w Londynie, zdecydował się na współpracę ze mną i dał mi szansę na przeżycie tych fantastycznych chwil.
Tomasz. Bezan. Mazur.
Foto. T.Mazur, A.Mazur, J.Uściński
|
|