Wydarzenia Halsowanie U Bezana Żaglokultura Żaglopodróże Sylwetki
Debiuty Korespondenci Galeria Pogoria Linki Home

 

 

 

Walka na morzach!

Londyn 10.02.2010.

 

 

Ten artykuł jest wynikiem naszych licznych wycieczek w poszukiwaniu pamiątek żeglarskich w Anglii. Każdy, kto pamięta czołówkę magazynu telewizyjnego „Morze”, zna ten dreszczyk emocji i zastrzyk wyobraźni dostarczanej przez szklane ekrany telewizorów, w rozpalone głowy miłośników morskich zagadnień. Jednak tak naprawdę, to niewiele jest rzetelnych opracowań na temat wojen morskich z epoki wielkich żaglowców. Szukałem na stronach internetowych wiadomości na ten temat i niestety były one albo nieścisłe, albo zgoła fantastyczne. Jeżeli chodzi o programy TV, lub filmy, to dopiero kapitalna produkcja pt. „Master and Commander the far side of the Word” z Rasselem Crowe w roli głównej ( tytuł polski „Pan i władca na końcu świata”) oddają rzetelnie warunki życia na żaglowcach wojennych Jej Królewskiej Mości i sposoby na prowadzenia morskiej walki. Pozostałe produkcje są jedynie kapitalnymi filmami przygodowymi. Włączając w to oczywiście „Piratów” Romana Polańskiego i jedynie w takiej kategorii powinny być rozpatrywane. Co dziwne film „Master and Commander the far side of the Word”, nie wzbudził zachwytu w pewnych kręgach żeglarzy. Moim zdaniem dlatego, że obala pewne mity i odziera z romantyzmu swoją rzetelnością historyczną. W mojej opinii jest to jednak obraz godny polecenia dla każdego zainteresowanego tematem. Na potwierdzenie tego nich będzie, że w muzeum marynarki wojennej w Portsmouth Historic Dockyard, wyświetlane są obszerne fragmenty tego właśnie filmu, dla zobrazowania działań Royal Navy epoki wojen napoleońskich.

 

Wnikliwa obserwacja wystaw i eksponatów zgromadzona w Portsmouth Historick Dockyard, oraz wyjaśnienia niezwykle uczynnych przewodników, pozwoliła mi zgłębić wiedzę w tym właśnie temacie. Trzeba odrzucić mity, które zakrzewiły się w naszej świadomości i ukazują w zniekształcony sposób walką na morzach w epoce panowania Wielkich Żagli. Okręty wojenne owego czasu, były dosyć wolne i zupełnie uzależnione od siły i kierunku wiatru. Jak już pisałem poprzednio, słynny HMS „Victory” osiągnął najwyższą odnotowaną prędkość jedynie 8 węzłów. Do tego należy dodać, że ożaglowanie jednostek tego okresu, pozwalało na żeglugę w zakresie od fordewindu do półwiatru. Przy czym półwiatr, był już kursem bardzo ostrym i w zasadzie uniemożliwiał swobodne prowadzenie jednostki. Można to porównać do sytuacji, w której na nowoczesnym jachcie, żeglując kursem ostry bejdewind, próbujemy wykonać slalom między bojami. Jest to teoretycznie możliwe, ale tak jak i żegluga XVII-sto wiecznymi liniowcami, w praktyce niewykonalne.

Dlatego zrozumieć trzeba, że technika walki na morzu, stosowana przez okręty liniowe, polegała na ustawieniu się okrętów w dwóch równoległych liniach, (stąd nazwa liniowce) i silnym ostrzale artyleryjskim. Okręty żaglowe traktowane były jako pływające twierdze .Dlatego jako takie należało je najpierw unieruchomić, a następnie zlikwidować, lub zdobyć. W technice walki okrętów żaglowych wyróżnić należy poszczególne etapy, mianowicie.

 

- Ustawienie się w korzystnej sytuacji wiatrowej w stosunku do wroga.

- Ostrzał artyleryjski i wykorzystanie potencjału ręcznej broni strzeleckiej.

- Desant na pokład (abordaż) w celu zajęcia okrętu wroga, przy użyciu walki bezpośredniej.

Oczywiście wszystkie te etapy w czasie walki ulegały pewnym zmianą i modyfikacją, w zależności od sytuacji. O tym jednak szerzej opiszę poniżej.

 

Wiatr! Odgrywał oczywiście decydujące znaczenie w czasie zmagań wojennych żaglowców. Głównym uzbrojeniem ofensywnym były oczywiście baterie dział umieszczone na burtach okrętów.

 

 

 

Żeby jednak wykorzystać efektywnie potęgę ognia wspomnianego już HMS „Victory”, 100 dział, po 50siąt na każdej burcie. Trzeba było mieć możliwość oddania salwy z obu burt. Taką zdolność manewrową dawały jedynie kursy pełne, fordewind i baksztag. Jednostki żeglujące kursem ostrym w stosunku do wiatru, były skazane na wykorzystanie jedynie baterii dział z burty nawietrznej. Wykonanie zwrotu przez sztag i ostrzał z dział umieszczonych po drugiej stronie, nie wchodził w rachubę z uwagi na budowę i typ ożaglowania.

 

Oczywiście istniała możliwość odpadnięcia od półwiatru i wykonania zwrotu przez rufę ( podobnie do manewru „człowiek za burtą” wykonywanego techniką półwiatrową), ale stwarzało to konieczność odwrócenia się do okrętu wroga rufą. Rufa jak wiadomo nawet współczesnym żeglarzom, i umieszczony na niej ster, to najbardziej wrażliwe na uszkodzenia części statku.

 

Doskonałym przykładem takiej właśnie sytuacji jest bitwa pod Trafalgarem. Flota Brytyjska mniej liczna od połączonych sił Francji i Hiszpanii wygrała dzięki lepszemu ustawieniu względem wiatru. 21 października 1805r, flota Angielska w składzie 27 okrętów liniowych i 6-ściu okrętów pomocniczych (fregaty i szkuner) spotkała się z armadą połączonych sił z czego Francja dysponowała 18-stoma okrętami liniowymi i 7-mioma okrętami wsparcia, natomiast Hiszpania wystawiła 15-ście okrętów liniowych. Z tej prostej matematyki widać, że przewaga była po stronie sprzymierzonych Francji i Hiszpanii. Dodać należy, że najcięższe okręty floty brytyjskiej, liniowce klasy A, HMS „Victory”, „Royal Sovering”, oraz „Britania”, posiadały po 100 dział. Natomiast okręty hiszpańskie były znacznie wyższej klasy i lepiej uzbrojone. Flagowy okręt Hiszpanów miał 136 dział.

W tej bitwie ustawienie w stosunku do wiatru miało zasadnicze znaczenie.

 

 

Okręty Angielskiej floty płynąc w dwóch kolumnach, po prostu wdarły się pomiędzy okręty sił Francusko-Hiszpańskich. Te ostatnie przygotowane do walki w typowej linii, nie spodziewały się takiego manewru ze strony Anglików. Był to manewr dość ryzykowny, ponieważ angielskie okręty przez dość długi czas, były narażone na miażdżący ogień artylerii okrętowej sił sprzymierzonych. W Momocie jednak pokonania dzielącego ich dystansu, Anglicy wykorzystać mogli w pełni potencjał swoich armat i to z bliskiej odległości. Flota Francuzów i Hiszpanów, zupełnie zagubiona i pomieszanymi szykami, była przez chwilę całkowicie bezbronna. Ta właśnie chwila pozwoliła na wyrównanie przewagi i ostatecznie na wygranie bitwy przez Brytyjczyków. Oczywiście takich przykładów jest w historii więcej. Do jednego z nich można zaliczyć bój pod Oliwą, ale to już wykracza poza zagadnienia walki manewrowej, a wchodzi raczej w strategię prowadzenia bitew morskich.

 

Zajmijmy się, więc walką na odległość. W filmie „Master and Commander the far said of the World”, pada rozkaz Admiralicji Brytyjskiej do kapitana J.Aubreya. “Przechwycić francuski statek korsarski Acheron w drodze na Pacyfik. Zatopić, spalić, lub wziąć w posiadanie”. Przeanalizujmy jak taki rozkaz można było wykonać?

 

W walce na odległość milowym krokiem było okiełznanie potęgi ukrytej w czarnym prochu. Ta mieszanina siarki, saletry i węgla drzewnego znana była już w starożytnych Chinach. Dopiero jednak w chrześcijańskiej europie śmieszne strzelające petardy i sztuczne ognie znalazły nowe, śmiercionośne zastosowanie. Energia eksplozyjnego spalania prochu, powoduje wytworzenie ogromnej ilości gazów. Gazy te rozprzeszczeniają się z ogromną prędkością i pod wysokim ciśnieniem. Wystarczy jedynie odpowiednio je skierować i mogą one miotać pociski na znaczne odległości z ogromną siłą. W ten oto sposób powstały armaty prochowe.

 

 

Takiego dzieła zniszczenia, takiej miażdżącej siły destrukcyjnej, nie można było porównać do żadnego wcześniejszego osiągnięcia znanego sztuce wojennej. Za pomocą armat niszczono kamienne mury miast, zamków i bastionów w przeszłości uznawanych za niezwyciężone. Działa potrafiły zatrzymać i zmusić do ucieczki w panicznym popłochu szarżę ciężkozbrojnych jeźdźców. Nic, więc dziwnego, że wynalazek ten szybko znalazł zastosowanie w służbie morskich oddziałów wojskowych.

 

 

Wygląd pierwszych dział pokładowych jest dość prymitywny. Jako przykład możemy przedstawić żelazną armatę wydobytą z okrętu HMS „Mary Rose”

 

 

Niemniej jednak działa pokładowe HMS „Victory” i HMS „Warior”, robią już zdecydowanie odmienne wrażenie.

 

 

Celem ostrzału artyleryjskiego było zadanie nieprzyjacielowi jak największych strat i spowodowanie maksymalnie rozległych zniszczeń. Pokłady okrętów, choć w przeważającej części drewniane, nie były łatwe do przebicia. Używane początkowo kule kamienne, szybko zastąpiono kulami żelaznymi. Co jednak nie zmieniło faktu, że grube, dębowe drewno poszycia stanowiło nie lada barierę do pokonania. Dużo łatwiej było unieruchomić okręt wroga, pozbawiając go takielunku, żagli i steru, niż zatopić przez podziurawienie kadłuba. Proszę zobaczyć, jaką ewolucję w tej dziedzinie przeszły pociski miotane z artylerii okrętowej.

 

 

Do tej gamy zniszczenia dochodzą jeszcze pociski zapalające. Czyli zbite w gałgany liny, lub skrawki materiału nasączane łatwopalnymi substancjami. Ogień był największym niszczycielem okrętów wojennych epoki wielkich żaglowców. Przykładem niech będzie klęska wielkiej Armady Hiszpańskiej, spalona przez anglików pod dowództwem Sir Francisa Drake w roku 1588.

 

Równocześnie z działaniami kanonierów, trwał ciągły ostrzał nieprzyjacielskiego okrętu z broni ręcznej. W czasach Henryka VIII, królowały łuki, późniejszy okres opanowały muszkiety. Karabiny i pistolety również podlegały zmianom ewolucyjnym. Pierwsze wyposażano w zamki lontowe. Kolejne egzemplarze to przykłady strzelb z zamkami skałkowymi. Wreszcie na okręcie „Warrior” możemy podziwiać kolekcję broni z systemem kapiszonowym w tym niezwykle skuteczne w czasie walki na bliskie odległości rewolwery.

 

 

Mówiąc jednak o pistoletach, myślimy już o walce w bardzo bliskim dystansie. Oznacza to, że walka zbliża się do ostatniej, trzeciej fazy działań wojny na morzu, do desantu na okręt nieprzyjaciela. Przechodzimy, zatem do abordażu!

Ten element sztuki walki morskiej polegał na podpłynięciu na jak najbliższą odległość do wrogiego okrętu i zdobyciu go w walce bezpośredniej. Było to łatwiejsze, jeżeli nieprzyjacielski okręt został wcześniej unieruchomiony, poniósł spore straty w ludziach i w ogóle jego możliwości obronne były srodze, nadwyrężone.

Po dopłynięciu do takiej jednostki załoga atakująca używając haków abordażowych, łączyła oba statki. Na pokład wkraczał desant uzbrojony w ręczną broń palną, szable, topory, piki i wszystko to, czym można było razić przeciwnika. Popularną bronią abordażową były nagle, czyli część osprzętu do klarowania lin.

 

 

W czasie walki wręcz dużą role spełniały oddziały Piechoty Morskiej Royal, Marins, którzy dobrze wyposażeni i wyszkoleni w walce, potrafili przeważyć szalę zwycięstwa na stronę Anglii. W flocie Jej Królewskiej Mości, oddziały piechoty morskiej, mustrowane były jako szturmowy oddział specjalnego przeznaczenia. Jest to jednak dość obszerny temat, którym zajmę się w osobnym opracowaniu, przy okazji wizyty w Muzeum Armii w Londynie.

 

W kolejnych odsłonach, postaram się przybliżyć czytelnikom Pogoria.org inne aspekty związane z żaglowcami i ich wielką epoką panowania na morzach. Postaram się dotrzeć do technik nawigacyjnych, do systemu szkoleń i rekrutacji morskiej służby. Będę chciał was zabrać na spacer mrocznymi uliczkami nadbrzeżnego Londynu.

 

Odwiedzajcie, zatem naszą stronę, bo wiedza i historyczna prawda jest często stokroć ciekawsza do obiegowych mitów.

 

Tomasz ,Bezan, Mazur.

 

 

stat4u