|
||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
|
‘Mam na imię Ludomir’
Z racji wspólnego i długiego żeglowania dawnymi laty z Ludkiem zostałem poproszony o recenzję ... Muszę się więc mocno pilnować by była to recenzja publikacji a nie przerodziła się w recenzję opisywanego w niej człowieka.
Szata graficzna jest tak dobra, że uważam za obowiązek wspomieć nazwiska jej autorów – wielkie uznanie dla pani Katarzyny Kapitan i Józefa Krzyżanowskiego. Odrazu jednak jedyna w tej dziedzinie drobna uwaga: faliste kreski wchodzące tu i ówdzie w sam tekst są tam zbędnym utrudnieniem dla oka.
Wydawca - ‘Oficyna in plus’ – dała nam piękny album, który jest treściwy i interesujący. Twarda okładka, format 215x300mm, 143 strony dobrego papieru, pełne nie publikowanych dotychczas fotografii. Duży wachlarz sponsorów, który umożliwił zadbanie o dobrą jakość całego wydawnictwa, świadczy o popularności i trwaniu postaci „Ludojada” w świadomości społecznej.
Dzięki tej książce proces utrwalania się będzie dalej wzmocniony i muszę przyznać, że mam dziwne ale też przyjemne uczucie, że doświadczam powstawania legendy. Legendy o człowieku, którego znałem, z którym dzieliłem zwykłe codzienne żeglarskie troski, jadłem czosnek i piłem ‘yerba mate’ a wcale przy tym jeszcze nie pasował do posągowej roli, którą obecnie przyjmuje.
Autorzy – i redaktorzy albumu, kapitanowie Maciej Krzeptowski i Wojciech Jacobson, też dobrze znali Ludka ze współżycia na pokładzie i chwała im za to, że dołożyli wiele trudu i starań by odszukać i zebrać rozproszone materiały źródłowe a następnie opisać i pokazać jego wieloletnie włóczęgi i poczynania. Sam „Mączek”, poza listami do przyjaciół, nic nie pisał, zawsze wolał opowiadać w towarzystwie, przy kielichu wina. Nie miał serca do ‘pisania książki’ jak i do wielu innych przyziemnych i żmudnych dążeń znanych ludziom nie odbiegającym tak daleko jak on od przeciętności. Do fotografowania też się wcale nie rwał. Ale „verba volant, scripta manent”. Historia opiera się nadal na zapisach na papierze. Autorzy bardzo przyzwoicie załatali tą znaczną dziurę pod tytułem ‘Ludomir Mączka’ w historii polskiego żeglarstwa.
Kolejną wielką zaletą albumu jest jego dwujęzyczność. Całość jest w wersji polskiej i w wersji angielskiej. Żadne skróty i streszczenia – pełen tekst. To ważne gdy mowa o kimś co pół życia spędził wędrując po wszystkich morzach i kontynentach, wszędzie tam znajdując i pozostawiając przyjaciół – i Braci. Dzięki niemu i tam i do zagranicznych Bractw Wybrzeża dotrze pełniejsza historia o słynnym ‘Mnichu Morskim’ z Polski...
Jeszcze skwituję kilka zauważonych usterek: - W podpisie jednego zdjęcia stojący tam Tomasz Romer jest błędnie przedstawiony jako Tadusz Wilgat. - Armię Krajową w Polsce zwykło się tłumaczyć na angielski nie ‘Country’ ale ‘Home’ Army. - Spotkanie Braci Wybrzeża to ‘zafarrancho’ a nie ‘zaffarancho’ Tak to jest gdy przywołać do zeznań ‘insidera’ czy innego ‘koronnego świadka’. Więcej krytycznych uwag nie mam.
Cenna książka – nie tylko dla żeglarzy.
Jerzy Knabe 26 czerwca 2008
PS. Recenzja pisana dla ‘Żagli’ natychmiast po wydaniu albumu. Wobec jej nieopublikowania na bieżąco (olimpiada, ważniejsze tematy) i po ukazaniu się w styczniowych (2009) Żaglach recenzji spod innego pióra czuję się zwolniony z 45-cio letniej lojalności korespondenta Żagli i z przyjemnością udostępniam ten tekścik zaprzyjaźnionemu portalowi www.pogoria.org JK 17 stycznia 2009
|
|