Wydarzenia Halsowanie U Bezana Żaglokultura Żaglopodróże Sylwetki
Debiuty Korespondenci Galeria Pogoria Linki Home

 

 

Popłynęlim, zobaczylim i wrócilim

Za zeszłoroczny rejs "Zobaczyć morze" dostałem nagrodę specjalną w Rejsie Roku.
Za styczniowy rejs na "Pogorii" w niewidomymi - zostałem op...ny przez Wysoką
Komisję Rewizyjną STAP-u za uprawianie niedopuszczalnej samowoli (Zbierajewski
zabrał jakichś tam niewidomych bez zgody Zarządu! Skandal!!!).
W bilansie wyszedłem więc na zero, zgodnie z zasadą, że u nas jednego dnia dają
ci order, a drugiego kopa w dupę, żeby ci się we łbie nie przewróciło. Tak więc
zaczynamy od początku.

Żeby dobrze zacząć - wyszliśmy w morze trzynastego. Mieliśmy w planie Kilonię,
Kanał Kiloński i Cuxhaven, ale cóś mnie tkło. Przeca zara sie zacznie Kieler
Woche. Zadzwoniłem do hafenmajstrów w Kilonii. A oni: Master, zgłupłeś? My tu
już mamy ponad tysiąc jachtów. Przypłyń Optymistem, to może cię jakoś upchniemy,
ale tym twoim pancernikiem? Zadzwoń za tydzień - pogadamy.
No to skręciłem w prawo (od pewnego czasu jest to słuszne ideologicznie) i
wlazłem w Sund. W Kopenhadze było miło ale lało jak cholera. Mieli my stać ze
dwa dni, ale po pierwszym dniu lania wszyscy mieli dosyć, no tośmy wyszli.
Chciałem wleźć do zamku Hamleta, ale dalej lało, no to poszli my przez cały
Kattegat. Rozpogodziło się - to zaliczyliśmy Skagen, potem na szagę przez
Skagerrak i Północne do Ijmuiden, a po prześluzowaniu się - do Amsterdamu.
Tam zmieniła się załoga. Powrót był "dołem", tzn. Helgoland, Kanał i Kilonia, a
potem Kopenhaga.
Kolejne załogi z "zobaczyć morze" narzekały na zbyt łagodne wiatry i stany
morza. Wszyscy marzyli "ech, żeby tak jeszcze przeżyć jakiś sztorm". No to im
załatwiłem. Klient zapłacił - klient ma. Naś klijeń naś pańńńń!! Wyszli my z
Kilonii przed wieczorem - nad ranem przywiała dycha. Po paru godzinach
przedarłem się przez wały wody na śródokręciu, wlazłem do kubryku.
W odróżnieniu od sondy "Pathfinder" na Marsie - odnalazłem śladowe oznaki życia.
Znaczy - jest OK. Można płynąć dalej. Resztę załatwi szlauch z wodą w porcie.
Po drodze były atrakcje typu Mayday relay. Pisałem już o tym. Chciałem zostać
przy okazji bohaterem, ale znowu, kurczę, nie wyszło;-((
Z Kopenhagi już żabi skok do domu. Była jeszcze jedna atrakcja o 6 rano.
Spotkały się trzy legendy: "Dar Młodzieży", Zawias i Przylądek Rozewie.
Minęliśmy się przy Rozewiu z Darem, który wychodził do Arhus. A na wysokości
Helu wyszły nam na spotkanie "Bury Kocur" z "Tequillą". Apacz marzył, żeby
zostać kapitanem z jajem, to mu ciepłem kurze jajo na "Tequillę". A co mu będę
żałował!
Refleksje:
1. Za oficerów miałem różnych Tajchmanów, Nedomów, Kluczków, Stańczyków, Bodziów
i innych takich(oraz inną taką, bo to była Jagódka), więc mogłem wysypiać się do
woli.

2. Pływanie z niewidomymi - to małe piwo, ale pływanie z załogantem o ksywie
Sopel - grozi śmiercią, kalectwem, zagładą całego statku, zamienieniem się w
Latającego Holendra itp. Człowiek-demolka to przy nim cienki Bolek.
Sopel jest Demiurgiem Destrukcji. Jak podszedł do dzwonu, żeby wybić szklanki -
urwał się fał dzwona z całym sercem, jak podszedł do bomu bezansztaksla - ten
pękł na całej prawie długości. Demolował wszystko, do czego podszedł. To znaczy
- nie on demolował. To się samo demolowało na jego widok.
I nie przestało po zakończeniu rejsu. Już w Gdyni, rano, obok Zawiasa stanęła
"Iskra" i odbyły się uroczystości chrztu nowego marwojowskiego nabytku: "Admirał
Dickman" oraz pożegnanie obu jednostek przed wyjściem na Tall Ship Races.
Nagłośnienie, orkiestra reprezentacyjna MW, admirał Dyrcz i w ogóle. Trawa
wymalowana - rzecz jasna - na zielono. Tuż przed uroczystością przyszły chłopaki
z Marwoju, które nagłośniały, czy nie mogą pożyczyć prądu od Zawiasa, bo się nie
mogą dostać do swojej skrzynki. Mogą, jasne.
Obok Zawiasa trwała uroczystość. Admirał przemawiał, orkiestra grała, komendy
padały. A na Zawiasie, w nawigacyjnej, Anka drukowała korespondencją seryjną
opinie i zaświadczenia z rejsu. Było dobrze, dopóki z drukarki nie wyszło do
połowy zaświadczenie z nazwiskiem Sopla. W tym momencie wszystko dupło, wysiadły
korki, skrzynka na nabrzeżu i mufa na słupie. Pół Gdyni nie miało światła,
megafony wysiadły, admirał czuł się, jak Człowiek z Marmuru, kiedy mu na
zebraniu wyciągnęli wtyczkę. Ocalała z pogromu tylko orkiestra dęta, bo oni mają
takie urządzenia, jak moja ukochana, niezawodna rozgłośnia pokładowa na
Zawiasie: blacha mosiężna zwinięta w fantazyjną rurę. To są jedyne urządzenia
Soploodporne!!!
Jadę zaraz na stadion. Podobno jeszcze czynny. Kupię kałacha. Na następnym
rejsie dam go trapowemu z kategorycznym poleceniem, że jak w promieniu 100 m od
Zawiasa zobaczy Sopla, ma pojechać ogniem ciągłym. Ewentualne straty w postaci
paru staruszek i nieletnich dzieciątek są - per saldo - i tak mniejsze, niż
ewentualne wyczyny Sopla.;-))

3. Stan stanu osobowego na koniec rejsu: jeden przydzwonił łbem w futrynę
(stalową). Guz wielkości jaja i rozcięta skóra. Drugi przydzwonił kolanem w
poler. Kolano spuchnięte. Trzeci (onże Sopel) wylał czwartemu gorącą kawę na
łapę. Łapa w bąblach. Piąty obierał pyry i zaciął się nożem w palec... itd. itp.
Razem uszkodzonych załogantów - sztuk 10. Wszyscy widzący.
Uszkodzonych załogantów niewidzących - zero.
To kto tu - kurde - jest niepełnosprawny???

Pozdrawiam
Janusz Zbierajewski