![]()
|
||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
|
Towarzyski rejs YKP Londyn po Adriatyku, 3-17 czerwca 2006
Autor:Jerzy Knabe Na lotnisku w Zagrzebiu przywitała nas deszczowa pogoda i Kruno Poljak - mój serdeczny przyjaciel z żoną Ivanką. Nie dość, że załatwił nam wszystkim wygodną i dość tanią kwaterę (po 130 kuna czyli około 18 € od głowy), to tego samego wieczoru porwał mnie i Maćka na spotkanie w Towarzystwie Astronomicznym, Nazajutrz miałem jeszcze krótką kurtuazyjną wizytę u znanego chorwackiego żeglarza Joży Horvata. To ten, którego książkę o rejsie dookoła świata pt. "Besa" przetłumaczyłem kiedyś na język polski. Po doleceniu do Dubrownika – niespodzianka. Oba oczekujące nas jachty Jeanneaux Sun Odyssey okazały się większe niż zamówione! Nie chciano dopłat, tylko jeden miał być zostawiony w Splicie, zamiast w Dubrowniku. Janusz objął "Maestral'a". Maciek - "Jonathan Livingstone" Przedłużająca się deszczowa aura i konieczność czekania na oryginał ubezpieczenia wymagany w Czarnogórze spowodowały szybką integrację obu załóg. Odrazu na wstępie weszły w życie wygodniejsze od imion 'ksywy', których używanie było potem charakterystycznym elementem całego rejsu. Z biegiem czasu ksywy się zmieniały, uzupełniały, powstawały nowe i dodatkowe ale bałaganu nie było. Może tylko z wyjątkiem dwóch "Płaskich" (Adama i Michała). Potem więc, dla rozróżnienia jeden został również "Wąskim". Zagmatwaną sytuację ratowało, że Adam był na Maestralu a Michał na Livingstonie. Na trzeci dzień ruszyliśmy na południe. Na Maestralu rządził Janusz znany kolejno jako "Siara", "Breżniew", "Beria", "Duce" a zatem również "Benito" lub "Mussolini" - a w pięciosobowej obsadzie znalazły się dwie dziewczyny. Jedna miała koję w forpiku - przez co zyskała jednoznaczne imię "Forpiczka". Druga, znana z umiejętności kucharskich (czasami żywiła nawet obie załogi ale nigdy nie widziałem jej jedzącej – zawsze była 'niegłodna'), miała trzy równoprawne zawołania wszystkie na "Ba..." : "Barbie", "Bambi" lub "Balbina" W cywilu wcale nie miała na imię Basia... Obie miały na imię Magdalena. Załoga Maestrala miała mniejsze doświadczenie morskie więc kapitan Siara oszczędzał im długich i nocnych przelotów. Na Livingstonie było za to sama 'admiralicja' - pięcioosobowa i wyłącznie męska. Dla zyskiwania kapitańskiego stażu przez pierwszy tydzień dowodził Michał czyli "Wąski-Płaski", przez drugi "Alex" – co o dziwo było jego prawdziwym imieniem. Reszta admiralicji robiła za załogę.
Ale wcześniej odwiedzaliśmy razem Czarnogórę czyli Montenegro. Właśnie odłączyła się od Serbii i wszędzie już powiewały nowe flagi państwowe. Na okrętach byłej jugosłowiańskiej "Ratnej Mornaricy" też. Bo zatoka Kotorska była i jest idealną bazą dla marynarki wojennej. Jednak jedyne i bezproblemowe formalności, które nas dotyczyły, to odprawa wyjazdowa z Chorwacji w porcie Cavtat i wjazdowa w porcie Zelenika. Miasto Kotor, stare i piękne, otoczone murami u stóp wysokiego zbocza górskiego jest, zdaniem niektórych, ładniejsze od Dubrownika... A waluta, którą się posługują w Montenegro to Euro! Co nie przeszkadza, że jeszcze jest tanio. Znacznie taniej niż w Chorwacji. Dla przykładu podam, że paczka papierosów w Kotorze kosztowała 1,3 €. A palaczy było na rejsie dużo. Włącznie ze mną. Już lepiej doniosę na siebie samemu zanim mnie ktoś inny złośliwie obsmaruje. Kto mnie zna - ten już wie: palę wyłącznie towarzysko i tzw. 'cudzesy'! Słyszałem już na własne uszy komentarz: "Ostatniego to i k... nie weźmie ale Knabe weźmie!" No, to sytuacja jest jasna. Wszyscy zostali publicznie ostrzeżeni... Przypomnę może tutaj, że palenie wewnątrz jachtu było jak zazwyczaj - i bez protestów ze strony palaczy – zabronione. Sy Livingstone był większy toteż to jego kokpit lub mesa nadawały się znakomicie na spotkania towarzyskie obu W Korćuli mała awaria. Nadużyty przy portowych manewrach ster strumieniowy na dziobie (mieliśmy taki – wielka wygoda!) pożerając łakomie prąd uszkodził nam akumulator. A bez prądu bardzo dużo rzeczy przestaje działać na nowoczesnych jachtach... Spędziliśmy więc noc bez oświetlenia i wody bieżącej. Przydały się świeczki, które dostaliśmy na pożegnalny prezent od Balbinki. Nazajutrz mechanik gwarancyjny z firmy czarterowej doprowadził wszystko do porządku a podczas tych zajęć poznaliśmy jego opinię o jachtach Jeanneau: - "Sophisticated Russian tank!"
No i proszę. Udało mi się napisać reportaż z rejsu żeglarskiego ani razu nie wspominając o stawianiu grota... Maciek czyli "Il commodore" powinien się cieszyć. Zawsze od kiedy pamiętam przedrzeźniał opowieści żeglarskie typu: "rzuciłem kotwicę, zapaliłem kuchenkę, wiatr skręcił, postawiłem żagle, itd." twierdząc nie bez racji, że atrakcja żeglarstwa leży głównie w życiu towarzyskim z nim związanym, w atmosferze dobrze dobranej 'kajut-kompanii' a nie w oraniu morza, zliczaniu mil i walce z żywiołami... Wreszcie spisał i przekazuje PS. |
|