|
||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
|
Kolorowych jarmarków czar!
Londyn 26.02.2011.
Czas zacząć odliczanie! Odliczamy oczywiście do pierwszych halsów na wodzie i pierwszych wycieczek, out of London. Do takiego zachowania prowokują nas nieśmiałe zwiastuny wiosny, która za kilka tygodni eksploduje. Na razie, to kilka krokusów na klombach Finsbury Park, czy zielone listki wierzby pochylonej nad śluzą Camden Canal. Niemniej jednak zmianę da się wyczuć w powietrzu. Ranne ptaki obwieszczają wszem i wobec, że wiosna jest już tuż. Zawsze, gdy przeminie wielkie żeglarskie święto, jakim jest London Boat Show, zaczynam odliczanie. Gdy na horyzoncie pojawi się organizowane przez RYA Dinghy Show, to wiem, że trzeba zrobić solidny przegląd w plecaku. Już za kilka tygodni nuda długich zimowych wieczorów, odejdzie w zapomnienie.
Niestety zima nie rozpieszcza nas w Anglii. Dla mniej odpornych, jest to wybitnie depresyjna pora, z którą trzeba sobie jakoś poradzić. My do naszych tradycyjnych już wycieczek, do londyńskich muzeów dołączyliśmy jeszcze jedną pasję. Stały się nią wizyty na licznych tu targach, kiermaszach, giełdach i wysprzedażach. Wszystko zaczęło się w okresie przedświątecznym. Moda na organizowanie wszelakiego typu Christmas Marketów spowodowała, że jak grzyby po deszczu powstawały nowe miejsca, których nie sposób nie odwiedzić. Tak, więc pomimo mroźnej grudniowej pogody, włóczyliśmy się po świątecznych targach. Podziwialiśmy prześliczne wystroje i niespotykane nigdzie indziej świąteczne gadżety. Próbowaliśmy tradycyjnych przysmaków i zapijaliśmy to rozgrzewającym ciderem z cynamonem i pomarańczami. Te wycieczki były dla nas swoistą ucieczką w świat dziecięcych wspomnień i substytutem wigilijnej atmosfery, którą jedynie dom i rodzina potrafi sprawić.
Zaraz po Świętach, rozpoczęły się moje intensywne wizyty na targach staroci. Anglia to niesłychanie cenne źródło dla każdego kolekcjonera. Kraj nienajechany i nieograbiony przez wojny światowe. Kraj, który od setek lat zajmował się światowym handlem. Ponadto prześwietne epoki gregoriańska i wiktoriańska pozostawiły masę niecodziennych pamiątek, dostępnych po całkiem rozsądnej cenie. Dla Polaków, których spora liczba przewija się po tych miejscach, celem stały się oczywiście wszelkie pamiątki po Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Odnotowałem w tej dziedzinie kilka trafień, ale ceny tych zbiorów z uwagi na ich unikalność, biją rekordy. Miejsca, które zasługują na uwagę to oczywiście giełda staroci na Covent Garden, organizowana zawsze w poniedziałek i weekendowy market antyków na Angel.
Zupełnie inny czar ma Stables Market, umiejscowiony po obu stronach Camden Lock. To poezja dla wielbicieli takich zakupów. Zresztą zakupy w czasie moich wypraw, nie były celem samym w sobie. To raczej spacer w przeszłość, poszukiwanie utraconych „kolorowych jarmarków”, które zastąpiła supermarketowa pstrokacizna i chiński plastyk. Żeby dojść do wymienionego wcześniej Stables Market, należy wyjść ze stacji Camden Town i mijając oblegane przez turystów markety pełne tandety, kierować się w stronę Camden Lock. Po przejściu przez kanał, należy wejść z jedno z bocznych wejść prosto do dawnych stajni. To co zobaczycie po wejściu w półcieniste, ceglano-drewniane budowle, o półokrągłych sklepieniach, odbierze wam z wrażenia dech na co najmniej kilka minut.
Są to setki boksów stajennych, przerobionych na najpiękniejszy w Londynie ciąg stoisk z wyrobami rękodzielniczymi, artystycznymi, starociami, nową i używaną odzieżą i tym, czego sam jeszcze znaleźć nie zdołałem. Wszystko w kapitalnej oprawie rzeźb i rodzajowych scenek przedstawiających życie ogromnej londyńskiej stajni z roku 1854. Ostrzegam jednak, że nie jest to wizyta na chwilę. Nasz spacer z Bramreją, w ostatnie piątkowe przedpołudnie, przeciągnął się do ponad trzech godzin. Proszę się jednak nie martwić. Głodni na pewno nie będziecie. Zadomowiły się tam, bowiem stoiska ze wszystkimi możliwymi smakami i kuchniami. Po prostu cztery strony świata w jednym miejscu! Oprócz przysmaków chińskich, indyjskich, włoskich, angielskich można podobno znaleźć i polską kuchnie. Muszę przyznać, że pomimo usilnych starań mnie się jeszcze nie udało jej znaleźć. Niemniej jednak będę dalej odwiedzał to urokliwe miejsce, więc nic straconego.
Kolejną perełką w londyńskim folklorze jarmarkowo-targowo-marketowym stanowią oczywiście Car BOOT Markety. Jest to nic innego jak miejsce, w którym można się pozbyć wszelkiego rodzaju rupieci z domu, coś przy tym zarabiając. Wygląda to tak. Mamy w domu jakieś zbędne rzeczy. Pakujemy wszystko do bagażnika i walimy na market. Za udostępnienie placu, właściciel pobiera zazwyczaj jakieś grosze. Rozstawiamy cały ten kram i czekamy na chętnych. Uwaga! Trzeba sporej wiedzy i doświadczenia, by nie wyjść na zakupowego durnia. Niemniej jednak zdarzają się prawdziwe okazję. Miejsc, w których organizowanych jest Car BOOT Market, jest w Londynie kilkanaście, wystarczy wpisać hasło na Gogolach i poszukać tych w twojej okolicy. Proszę mi wierzyć na słowo. Naprawdę warto!
I tak po odwiedzeniu kilku takich placów targowych, zastanawiałem się, co się stało z moim portfelem? Gdzieś gubiły się banknoty z wizerunkiem Królowej Elżbiety II, a w mieszkaniu przybywało jakiś szpargałów.
Całe szczęście, że kwiatków na klombach Finsbury Park będzie przybywać. Dni będą coraz dłuższe i cieplejsze. Przed nami tyle planów! Od dłuższego czasu przygotowujemy wyjazd do Szkocji. Chodzi nam po głowie odwiedzenie Łaźni Rzymskich, zbudowanych w oparciu o naturalne źródła termalne w miejscowości Bath. Ostatnio dotarła do nas wiadomość o urokliwym miasteczku na wybrzeżu, słynącym z przemytniczej i pirackiej przeszłości.
Zatem zaraz po zakończeniu tego tekstu, wyciągam plecak i robię gruntowny przegląd. Cieplejszy wiatr wzywa nas, miłośników wędrówek na szlak. Czy jednak zapomnę o wizytach na targach i wyprzedażach? Całe szczęście, że dni w lecie są zdecydowanie dłuższe!
Pozdrowienia dla wszystkich zaczynających ODLICZANIE!
Tomasz. Bezan. Mazur.
|
|