![]()
|
||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
gościnnie: |
Pierwszy rejs klubowy FregatySkoro juz zebrala sie grupa zapalenców na osrodku wodociagów nad stara Pogoria i postanowila bawic sie w zeglarstwo to trzeba bylo zrobic duze BUM! czyli zaszczepic w tradycji nowego-starego klubu zeglarstwo morskie. Pewnie wielu pytalo na poczatku – a po co to morskie plywanie? Nic nie spaja zegarzy i nie pozwala poznac sie blizej jak wspólna zegluga, zycie i praca na jachcie z którego nie mozna poprostu wysiasc i powiedziec – mam dosc! Mam dosc kiwania, rzygania, obierania ziemniaków! Mam dosc Was! Bezan i ja mielismy juz dosc spore doswiadczenie morskie i bylismy z tago bardzo zadowoleni. Zeglowanie po morzu uczy pokory i szacunku do ludzi, do natury i do samego siebie. Pozwala poznac wlasne slabosci i pokonywac je, uczy wspólzycia z innymi ludzmi i pomaga odnalezc swoje miejsce w grupie. Dla jednych rejs morski jest szkola zycia dla innych doskonalym miejscem do poszerzania swojej wiedzy i umiejetnosci np. w kierowaniu zespolem czy organizacji czasu. Dlatego tez wraz z Bezanem szukalismy okazji aby do Fregaty przyniesc troszke tej morskiej tradycji. Stawialisy flage codziennie o ósmej i zdejmowalisy o zachodzie slonca i wiedzielismy, ze niektórzy patrzyli na nas z politowaniem ale koledzy z innych klubów zauwazyli nasza tradycje i tez sie dolaczyli z czasem. W kolejnych latach, po kilku morskich sezonach, bandera na maszcie Fregaty powiewala z duma a co najwazniejsze czasem kilka osób, po najciezszych szantowych wieczorach, wstawala ze mna o 8:00 zeby powiesic bandere. I tak tez sie dzialo przez cale sezony. Fregata, Hutnik, Tramp czyli kluby z morskimi doswiadczeniami, wspólnie rozpoczynaly kolejny, zeglarski dzien. Tak to morskie tradycje przechodzily do codziennego, klubowego zycia i spajaly ten nasz malutki swiatek nad stara Pogoria. W pierwszy rejs pod szyldem Fregaty wybralisy sie „mocna grupa”czyli Wojtek, Radek, Sylwia i ja pod dowództwem Witka Proboszcza, którego w czasie kiedy opisuje nasz rejs juz z nami nie ma. Zegluje gdzies po niebianskich morzach by spokojnie odpoczywac w Hilo i pomimo jego upartego charakteru jestesmy mu wdzieczni za to ze dzielil sie z nami swoim doswiadczeniem i wymuszal na nas podporzadkowanie sie zeglarskim rygorom. Z Witkiem plywalam wczesniej i przed rejsem Fregaty juz wiedzialam czego moge sie spodziewac po rejsie pod jego komenda. Bardzo milo wspominam swój pierwszy rejs z Witkiem, wtedy byl pierszym oficerem, na jachcie s/y Rodlo. Wyplywalismy wtedy niewiele godzin ale zwiedzilismy bardzo dokladnie Bornholm i wcale nie wydaje mi sie zeby oranie po morzu w zdobywaniu godzin bylo najwazniejszym celem rejsów wakacyjnych. Bardzo cieszylam sie mogac pochodzic sobie po rezerwatach przyrody, zwiedzic najdalej na pólnoc wysuniety brzeg wyspy, zobaczyc stojaca tam latarnie. Zwiedzilismy Ronne, Alinge i Nexo a w miedzyczasie poszlismy do malenkiej huty szkla i wedzarni ryb. I wlasnie dlatego uwazalam ten rejs za bardzo udany bo samo zeglowanie moze byc nudne i pozostawia pewien niedosyt. Do naszej grupki dolaczyl sie równiez kolega Wojtka, który mial juz troszke zeglarskiego doswiadczenia i tak postanowilismy poplynac w nasz pierwszy prawie klubowy morski rejs. Spotkania przedrejsowe odbywaly sie w szkole górniczej Szytgarka, w kórej Witek byl nauczycielem podobnie jak pózniejszy nasz klubowy kapitan Jan Watrobinski. Bezan i ja znalismy sie znimi dosc dobrze ze wspólnych wczesniejszych przedsiewziec i moze dlatego nasze pomysly wspierane ich pomoca calkiem ladnie realizowaly sie a majac do tego wsparcie klubowiczów z Fregaty moglismy poorywac sie na coraz to bardziej szalone pomysly. Witek jak to mial w zwyczaju organizowal kilka spotkan przedrejsowych, na których ustalalalismy kto jaka bedzie pelnil funkcje, gdzie zamierzamy plynac i w jakim czasie. Do naszej zalogi doszlo jeszcze kilka osób zwerbowanych przez Witka. Ze wzgledu na to, ze ja i Witek mielismy juz za soba kilka wspólnie pokonanych mil morskich zostalam jego prawa reka czyli pierwszym oficerem. Nie bylo to moje pierwsze funkcyjne zadanie na rejsach morskich. Bylam juz starszym wachty na sy Fryderyk Chopin i II oficerem na rejsie z Witkiem. Tym razem mialam sie zmierzyc z funkcja bardzo odpowiedzialna czyli w przypadku gdyby cos stalo sie z Witkiem mialam przejac na siebie odpowiedzialnosc za zaloge i jacht. To bylo dla mnie dosyc powazne przedsiewziecie wiec spedzilam kilka godzin nad ksiazkami zeby przypomniec sobie „swiatelka”, locje i nawigacje. Witek wprawdzie mial juz GPS ale jak mielismy sie przekonac w trakcie rejsu GPS czasem traci sygnal i trzeba wtedy pozliczac na mapie to i owo. Drugim oficerem zostal kolega Wojtka, Arek jakoze byl on najbardziej doswiadczony z reszty zalogi i posiadal wtedy o ile dobrze pamietam patent sternika jachtowego. Razem z Wojtkiem mieli zajac sie zaprowiantowaniem, przygotowac liste zakupów i menu na kazdy dzien rejsu. Trzecim oficerem zostal Radek Stachurski. Mial on duza wiedze na temat brac bosmanskich i spore doswiadczenie na rejsach sródladowych. Tak to kadra oficerska obsadzona zostala z fregatowych czlonków wiec przekonalismy Witka zeby caly rejs pod proporcem Fregaty poprowadzic. Witek sie zgodzil i tu zaczely sie problemy. A gdzie mamy proporzec? Fregata zalozona (reaktywowana) niewiele rok wczesniej nie miala jeszcze klubowych gadzetów wiec trzeba bylo cos na szybko wymyslic. Mielismy juz znaczek klubowy i na podstawie tego postanowilam cos zrobic. Pytanie tylko co? Jak? I za ile? W tamtym czasie bylo dosc trudno zrobic koszulke z nadrukiem czy czapke bo nikt nie oferowal pojedynczych nadruków na materialach jak to mozna zrobic dzisiaj – kubeczek czy pokrowiec na IPhona ze zdjeciem z Facebooka to zaden probem dzis ale 12 lat temu to bylo spore wyzwanie. Mozna bylo zamówic sitodruk ale firmy robily po 50 czy 100 egzemplarzy a my potrzebowalisy jeden proporzec i 5-6 koszulek czy czapeczek. No to klapa! Jednak od czego pomyslowosc i doswiadczenie w pracach recznych wyniesione z komunistycznej szkoly podstawowej?! W tym czasie jedna z moich zimowych pasji bylo sklejanie modeli zaglowców a do tego potrzebne byly farby akrylowe – dosc trwale i calkiem ladnie wygladajace na materiale. Wydrukowalam na grubym papierze szablony i wycielam skalpelem którego uzywalam do modeli. Potem pedzelkiem nanioslam farbe na czapeczki i trójkatny proporzec. Tak powstaly pierwsze klubowe gadzety! Duma mnie rozpierala widzac jak moi koledzy i kolezanki z radoscia nakladaja czapeczki z recznie przezemnie zrobionym napisem Fregata! Proporczyk gotowy, zaloga w komplecie mozna zaczynac rejs! Do Swinoujscia pojechalismy cala paczka i razem zameldowalismy sie na burcie sy Freya! O rety! A Co co za zelastwo? Wymalowana cala gama kolorów metalowa krypa troszke mnie przestraszyla na szczescie mielisy w sobie tyle zapalu do zeglowania, ze nawet te brzydkie pomaranczowo,niebiesko,szaro,czerwone malowanie i zimny, sliski, metalowy poklad nie ostudzily naszego zapalu. Czekalismy az poprzednia zaloga sie wyokretuje ale w tym czasie chlopcy juz wybrali sie na zakupy. Potem przyszedl moment przekazania jachtu. Ja mialam najmniej zajec poniewaz Witek prowadzil poprzedni rejs i wiedzial wszystko co gdziej jest wiec nie musialam szukac map czy logu ani sprawdzac przyrzadów, nawigacyjnych. Witek tylko powiedzial mi, ze kompas namiarowy kreci sie w kólko i raczej nie bedziemy go uzywac jezeli chcemy bezpiecznie dotrzec do celu. Czyli mielismy tylko jeden kompas ale Witek stwierdzi,l ze nie ma problemu bo GPS juz zostal wypróbowany i nie ma co sie martwic o kompas namiarowy. Co tam, damy rade! Z poprzedniego rejsu zostalo troche prowiantu – zupki w proszku, makarony i pikle. Wojtek i Arek postanowili zapelnic bakisty po brzegi i kiedy wrócili z zakupami wiezli ze soba dwa duze wózki wypelnione z „czubkiem”. Potem przez ponad godzine wstawiali to wszystko do srodka jachtu. No! Wyglada dobrze! Najwiecej roboty mial Radek. Kiedy przejmowal jacht od poprzedniego kolegi III oficera musial poznac wszystkie tajniki Freyi czyli gdziej jest korba od kabestanu do grota, gdzie korba od kabestanu od sztaksli, gdzie zapasowe szekle a gdzie mlotek i srubokret. Troche tego bylo i jak sie okazalo nic nie dzialalo tak poprostu tylko trzeba bylo sposobem. Wiec przed wieczorem musielismy jeszcze zrobic sobie cwiczenia z taklowania, stawiania i zrzucania zagli. Troche sportu tak dla rozruszania jeszcze nikomu nie zaszkodzilo. Z portu planowalismy wyjsc nastepnego dnia bo i Witek potrzebowal odpoczynku i pogoda byla nienajlepsza. Na Baltyku morze bylo wzburzone i przechodzily burze. Niechcielismy wychodzic z niedoswiadczona zaloga na sile aby nie spotkac sie z kumulonimbusem na poczatku rejsu. Poczekalismy do nastepnego popludnia i po obiedzie zdjelisy cumy z polerów. Zaczynala sie nasze wielka wyprawa a na pokladzie same zóltodzioby, Witek i ja! No bedzie wesolo. Wychodzilisy na silniku i powolutku dochodzilismy do odprawy. Podejscie bylo bardzo trudne bo wzburzone nocnymi sztormami morze wciskalo fale do wyjscia z portu wiec rzucalo nami góra-dól. Szlismy wprost pod wiatr i fale. Po odprawie oddalismy cumy i powolutku czlap, czlap, fala za fala zblizalismy sie do Wiatraka. Slynny Wiatrak czyli znak nawigacyjny charakterystyczny i doskonale znany zeglarzom jest wizytówka Swinoujscia i nie sposób pomylic go z zadnym innym na Baltyku. Zanim minelisy wschodnia glówke portu i wyszlismy na otwarte morze ujawnil sie „prezes” naszego rejsu. Kiwanie na falach moze wprawdzie czlowiekowi utrudnic zycie ale zeby jeszcze pod oslona dlugasnego falochronu? Z grzecznosci nie napisze kto zostal prezesem pierwszego morskiego rejsu Fregaty. Kto byl, ten wie! Okazalo sie jednak ze Prezes ta za malo i w slad za nim ujawnil sie zaraz „caly Zarzad” z pokazna liczba wiceprezesów. Po kilku godzinach na pokladzie zostalo „przy zyciu” czyli mówiac oficjalnie zdolnych do zeglugi tylko dwoje z zalogi Freyi – Witek i ja. Czekala nas nocna zegluga a morze jeszcze sie nieuspokoilo. Fale wchodzily mi do kokpitu i musialam ubrac sie na sztormowo – spodnie, kurtka, buty. Witek tez wskoczyl w zólte, gumowe spodnie i tak mielismy przetrwac noc. Kierunek obralismy na Ronne, ustawilisy GPS a z uwagi na brak zalogantów musielisy rozdzielic obowiazki pomiedzy siebie. Z racji wieku i funkcji zglosilam sie na ochotnika-sternika na kolejne dwie wachty. Witkowi zostawilam nawigacje i kambuz – o ile w nawigacji jeszcze bylo cos do zrobienia to w kambuzie mial bardzo malo zajec. Nasz prowiant na kolacje i nocna wachte byl malo wyszukany – chleb, smalec, gorzka czekolada i piersiówka. Jedynym kompanem naszych posilków byl Neptun bo koledzy i kolezanki zaszyli sie pod pokladem, kazdy ze swoim woreczkiem, i zostawili nam caly jacht – uroczo z ich strony. O tym jak przetrwalismy pierwsza noc i gdzie doplynelismy dowiecie sie juz za kilka dni. Agnieszka Mazur Dabrowa Górnicza 09.02.2013
C.D.N ...
|
|