Zwyczajne dni Zejmana .
Autor: Tomasz Mazur
Tak oto żeglowanie na naszym jachcie szkoleniowym odbywało się już tylko razem, to znaczy na wszystkie zajęcia, przyjezdrzała Agnieszka. Ja Agusia i Łysy Darek bardzo się zaprzyjaźniliśmy, ponadto nasza znajomość z Ryśkiem świetnie się rozwijała. Kurs leciał sobie ustalonym trybem, zwroty przez sztag, zaraz potem zwroty przez rufę. Tu oczywiście nie obyło się beż kilku ciekawych sytuacji, o których chciałbym napisać. W czasie nauki zwrotów przez sztag instruktor wymyślił ciekawię zawody, na wysokości dawnego Klubu Trawers zainstalowane były trzy boje. Odległość miedzy nimi była odpowiednia a ustawione były one w jednym szeregu. Los sprawił, że w dniu tym wiało akurat wzdłuż tych bojek. Rysiek urządził, więc slalom pomiędzy bojami z wykorzystaniem świeżo nauczonych zwrotów przez sztag z jednej strony i zwrotów przez rufę w drodze powrotnej. Wszystko to odbywało się na czas. Dzisiaj nie pamiętam już, kto z nas był najlepszy, sam jednak zawszę w czasie szkolenia szukałem takich bojek, bo ćwiczenie to bardzo przypadło mi do gustu. Obecnie nie ma już Klubu Trawers, piękny jacht Mały Trener o ciekawym układzie żagli zniknął z tafli Pogorii I a kilkoro wartościowych ludzi trafiło później do reaktywowanej Fregaty. Ja jednak zawsze pamiętał będę te bojki i te zawody. Następnym etapem naszej edukacji żeglarskiej było podchodzenie do boji. Manewr ten jest w szkoleniu bardzo ważny, nie chodzi tu bynajmniej o wykorzystanie go do cumowania jachtem przy boji manewrowej, przynajmniej z kilku powodów. Po pierwsze boji manewrowych jest na śródlądziu, tyle co kot napłakał, po drugie, jeżeli już są to są umieszczone w ciasnym basenie portowym w środku otoczonego pomostami miejsca parkingowego, co uniemożliwia manewrowanie pod żaglami. Do boji manewrowej jak sam się potem przekonałem podchodzi się na silniku lub na pagajach, więc do jasnej chol....y, po co jest ten manewr. Jest to bardzo ważny manewr z uwagi na jego wartość treningową. Do boji musimy dojść idealnie w linii wiatru, tu jest ważne to, że kursant poznaje, co to jest ta linia wiatru i musi nauczyć się w niej trzymać. Dla wtajemniczonych jest oczywiste, że trzymanie linii wiatru jest umiejętnością niezbędną do przeprowadzenia jakichkolwiek czynności z regulowaniem żagli. Wiadomo, bowiem że refowanie, stawianie i zrzucanie żagli odbywa się właśnie w linii wiatru.Do boji powinniśmy dojść z każdego kursu względem wiatru na skuteczną odległość bosaka. Jachtem jednak takim jak nasz Zefir lub np. Omega można było spokojnie pokusić się o podchodzenie na tak zwane jajko. Manewr ma zakończyć się tak by jacht zatrzymał się w linii wiatru wyhamowany przez wiatr przeciwny do kierunku poruszania się jednostki, z wyluzowanymi żaglami, w odległości około 10ciu cm, czyli na przysłowiowe jajko. Nieraz z kolegami żartowaliśmy czy któryś z nas zaryzykowałby wkładając tam swoje. Tylko Agusia nie miała z tym problemów. Cały ten opis powinien wam już powiedzieć, jakie zadanie dydaktyczne ma ten manewr. Tak, tak jest to nic innego jak tylko przygotowanie do manewru podchodzenia do pomostu.
Zapytacie pewnie, po co to tak utrudniać, a po to ze boje można przejechać i nic się nie stanie, przejechanie betonowego pomostu bywa bardzo kosztowne w skutkach. Zaraz po boji zaczęliśmy ćwiczenia manewru człowiek za burtą. I tu też sytuacja była trochę skomplikowana, ponieważ wtedy jeszcze uczono, manewru człowiek za burtę dwoma metodami. Pętlą Rufową i Ósemką Sztagową, oczywiście obie te metody w końcowym efekcie miały za zadanie podebranie człowieka w ostrym bajdewindzie z prędkością około ½ węzła, początek jednak tych manewrów był zgoła odmienny. Nie będę się tu rozpisywał nad technicznym przebiegiem tych zagadnień, ale różnica polegała na tym, że jak człowiek wypadał w kursach ostrych to trzeba było zastosować pętlę rufową, odwrotnie zaś, gdy wypadek miał miejsce w czasie kursu baksztagowego lub fordewindu celowe było zastosowanie ósemki sztagowej. Problem polegał na tym, że trzeba było bardzo szybko podjąć decyzję, jaką metodę wybrać, od tego, bowiem zależało powodzenie manewru. Gdy w czasie kursu pełnego instruktor wyrzucił fantom, czyli kapok obciążony cegłą, i zakrzyknął człowiek za burtą. Trzeba było wykonać ostrzenie, zwrot przez sztag, chwilowe odpadanie i ponowne ostrzenie tak by burta znalazła się w skutecznej odległości od tonącego a jacht nie stracił zdolności manewrowej. Kilwater za jachtem rysował się wtedy w śliczną ósemkę i stąd ta nazwa. Jeżeli jednak kursant zestresowany sytuacją zastosowałby w tym przypadku pętlę rufową, to spadłby tak nisko, że wyostrzenie do tonącego człowieka było by niemożliwe. Rysiek całą uwagę naszą skupiał na tym, że człowieka możemy bardzo łatwo zgubić. Wystarczy trochę niepogody, zafalowanie, deszcz i wystająca z wody głowa człowieka ginie w falach jeziora nie mówiąc już o morzu. Byśmy nauczyli się dobrze prowadzić obserwację, zamiast fantomu ubranego w pomarańczowy kapok, za burtę wyrzucał nam kawałek płaskiej deseczki pomalowanej na ciemny niewidoczny kolor. Okazało się wtedy ze rola obserwatora jest kluczowa w tym manewrze. Obserwator to osoba, która ma za zadanie stale śledzić gdzie znajduje się nasz człowiek, podawać jego pozycje i odległość od jachtu. Osobiście bardzo dobrze wykonywałem ósemkę sztagową, z rufą miałem jednak cały czas kłopoty. Jednak, gdy wybrałem niewłaściwą metodę, lub, gdy obserwator na chwile się zagapił mój człowiek ginął bezpowrotnie w falach jeziora a ja wiedziałem, że daleko mi jeszcze do żeglarskiego patentu.Potem przyszła kolej na dochodzenie do pomostu i Rysiek, przy lekkiej pomocy Agnieszki postanowił, że jesteśmy gotowi do pływania pod nadzorem. Czyli na wodę wypływaliśmy sami, zabierając ze sobą tylko głos instruktora.
To, co piszę jest prawdą w dosłownym tego słowa znaczeniu, Rysiek wyposażył nas, bowiem w przenośne krótkofalówki i z tym oto sprzętem wypuścił na wodę. Wyglądało to komicznie, na Zefirze banda nawiedzonych kursantów próbuje po kolei wykonywać manewry egzaminacyjne, a z pod maszty krzyczy, co jakiś czas krótkofalówka tam właśnie umiejscowiona. Instruktor, bowiem siedział wtedy na kei i przez szkła lunety obserwował nasze poczynania. Boże, jacy byliśmy wtedy naiwni sadząc, że jeżeli go nie ma na łódce to nie zauważy naszych błędów. Dzisiaj już wiem jak się myliliśmy z brzegu widać dosłownie wszystkie błędy kursanta, co czasami nie jest zauważalne, gdy instruktor jest na łodzi. Doskonale pamiętam sytuację, gdy to próbując wykonać manewr podejścia do człowieka stanąłem idealnie na jajko przy boji. Nasze radio zaskrzeczało wtedy Zefir doskonała boja, nie wiem, jaka była reakcja Ryśka, gdy Agnieszka Odkrzyknęła do radia Rysiu to miał być człowiek. Czasami też wyłączaliśmy naszego radiowego anioła stróża i robiliśmy umyślnie długie halsy by sobie trochę pożeglować. Zadziwiające było wtedy to, że najszybciej wszystkie manewry opanowała Aga i to jej często pytaliśmy się jak to zrobić by ta łódka zaczęła nas słuchać, zadziwiające było to, że Agnieszka nie zapłaciła wtedy za kurs i nawet nie miała zamiaru podchodzić do egzaminu zadziwiające było to, że nikt nie powiedział słowa na taką jazdę na gapę a przecież było ciaśniej i kolejka do steru się wydłużała a i instruktor uczył kogoś za darmo, tak, ale to były inne czasy i taki szczegół jak te parce złoty nie miał znaczenia, dla nas liczyło się żeglowanie. Dzisiaj już nikt nie uczy ósemki sztagowej, zastąpiono te manewry wybitnie skuteczną metodą półwiatrową, jestem jednak dumny z tego, że sam jeszcze się tego nauczyłem i że uczestniczyłem w zmianie dydaktyki tego manewru. Egzamin zbliżał się wielkimi krokami. Opowiem wam trochę o systemie stopni, jaki panował wtedy w naszym Kraju. Patent Żeglarza Jachtowego uprawniał do prowadzenia jachtów pod żaglami w porze dziennej po wodach śródlądowych, do powierzchni żagla 20mk. Nic wolno było wtedy wypożyczyć jachtu o innej powierzchni a silnik dla żeglarza był niedostępny, no chyba, że posiadał on też stopień sternika motorowodnego. Niemniej jednak wtedy silnik nie był czymś szczególnie niezbędnym i potrzebny stawał się tylko w czasie pokonywania kanałów, jednak jak się sam o tym przekonałem nie było to niemożliwe bez silnika. Pamiętać jednak wypada, że Mak 707 był wtedy największą jednostką pływającą w czarterach a królowały Oriony I Venusy oczywiście było też masa Omeg i innych jachtów jednak nie mogą się one porównywać do jachtów widzianych obecnie na szlaku Wielkich Jezior. Obecnie są to ogromne balangowce z toaletami i prysznicami wyposażone w TV i stereofonie, czyli we wszystko to, czym pogardzaliśmy wtedy, celebrując prostotę żeglowania i spiewanie przy ognisku. Kolejnym patentem był wówczas Sternik Jachtowy i ten już po śródlądziu w porze dziennej pływał bez ograniczeń, ale za to na morzu stanowił tak zwanego wykwalifikowanego członka załogi, znaczy mięso armatnie. Jak taki zwykły Sternik Jachtowy trochę po tym morzu popływał i swoje wyrzygał to po 200godzinach rejsów wbijali mu do książeczki PU, czyli miał już pełne uprawnienia?. Znaczyło to tyle, że można go w pełni ścigać do roboty i kapitan miał pewność, że dany delikwent nie ucieknie i prawdopodobnie zrobi dobrze swoją robotę. Potem był Jachtowy Sternik Morski. Osoby z tym patentem były wówczas bardzo poszukiwane, bez sternika cięzko było, bowiem wypłynąć i najczęściej to posiadacz takiego patentu otrzymywał funkcję Pierwszego Oficera. Oj jest to niewdzięczne zajęcie jak sam się potem przekonałem, bo to jeszcze nie kapitan a już świnia. Następne były dwa tytuły kapitańskie, Kapitan Bałtycki, zwany małym lub małosolnym i Kapitan Żeglugi Wielkiej zwany wielkim. Nas jednak w tym czasie bardzo interesował egzamin na nasz podstawowy stopień, czyli żeglarza jachtowego.
Myśląc o egzaminie postanowiliśmy spotkać się w tygodniu na Pogorii by jeszcze więcej poćwiczyć, Rysiek nie miał nic, przeciwko więc przyjechaliśmy, ale tu okazało się ze jacht jest uszkodzony, ktoś pływając w tygodniu złamał ster i bosman nie miał czasu go zreperować, zdradzę wam tu jeden sekret nasz instruktor miał jeden słaby punkt nie potrafił nic zrobić narzędziami takimi jak piła lub wiertarka, my jednak razem z łysym Darkiem zakręciliśmy się i w pół godziny ster był zrobiony. Nawet nie wiedziałem jak ważny był to moment dla mnie i Darka. Gdy w sobotę zameldowaliśmy się na kursie bosman KSW Hutnik Włodzimierz Gerhard wręczył nam deklaracje wstąpienia do klubu, i ja i Darek byliśmy dumni, w deklaracji była rubryka posiadany stopień żeglarski, nie wiedzieliśmy, co napisać i zapytaliśmy naszego promotora bosmana, żeglarz jachtowy odpowiedział, my na to przecież egzamin dopiero za dwa tygodnie. Zdacie jestem tego pewien powiedział, Rozpierała nas duma i obawy by nie zawieść zaufania. Ćwiczenia odbywały się bardzo intensywnie w ostatnim tygodniu przed egzaminem, zgłupieliśmy!!!! Nie wychodziło nam nic, frustracja ogarnęła naszą załogę, bo egzamin, bo wstyd, Rysiek jak zwykle spokojnie powiedział, że to normalne i że dostaliśmy po prostu małpiego rozumu, nie obrażając małp tak właśnie było. Manewry się knociły, komendy padały ni z gruchy ni z pietruchy po prostu kaszana. Rysiek przerwał zajęcia, wypłynęliśmy do Azot i tam po prostu dał nam piłkę i kazał się odprężyć. Pomogło w niedziele byliśmy pewni, że czas na egzamin.