Wydarzenia Halsowanie U Bezana Żaglokultura Żaglopodróże Sylwetki
Debiuty Korespondenci Galeria Pogoria Linki Home

 

 

 

Halsowanie. Czyli kursu naszego część dalsza.

Autor:Tomasz Mazur

Naszym jachtem szkoleniowym stał się , jacht o seryjnej nazwie Zefir , to taka trochę Omega , a w większości Orion , któremu konstruktor usunął kabinę a zamiast niej dał normalny kokpit . W dziobie tego naszego jachtu znajdował się dosyć duży forpik, przykrywany klapą na pokładzie dziobowym . Forpik ten będzie miał potem kapitalne znaczenie w pewnym zdawało by się nic nie znaczącym epizodzie , który jednak jest punktem zwrotnym w naszej żeglarskiej przygodzie . W tyle umiejscowiony był achterpik i było to doskonałe miejsce do siedzenia dla przerażonego kursanta , mającego się właśnie stać wilkiem morskim . Nasz jacht sprowadzony został z Wilkas z Ośrodka ZSMP , dzisiaj już pewnie wielu nie wie co oznaczał ten skrót , i stanowił spadek po właśnie co upadłym systemie . W moim odczuciu sprowadzenie go na nasze jezioro uratowało mu życie , bo w czasie jego pobytu w KSW Hutnik kilkakrotnie przechodził pobieżny remont a z chwilą sprzedaży jego stan techniczny uległ przywróceniu do dawnej świetności . Obecnie jacht ten jest koloru granatowego z pięknym białym pokładem a na burtach po obydwu stronach dziobu wodę muska wycięty ze stali nierdzewnej delfin i dlatego obecna nazwa tej jednostki to Delfin . Właścicielami Delfina są miedzy innymi dwaj moi przyjaciele ojciec i syn Boluś i Duduś . My jednak cofnijmy się ponad dziesięć lat . Nasz zefir był wtedy czerwony na pokładzie brakowało drobnego osprzętu jak kipy , knagi . Dopasowanie zaś ściągaczy udało się tylko dzięki determinacji Ryśka , pomocy ówczesnego bosmana Hutnika Włodka i ogromnemu zapałowi załogi czyli nas .
W pierwszym dniu szkolenia wiadomo, postawienie masztu jacht na wodę. Żmudne kompletowanie sprzętu , trochę wiedzy o kamizelkach ratunkowych o kole ratunkowym o jakiś szotach, grotach i wiele takich tam . Po prostu szok , ale bardzo , bardzo przyjemny . Uwijaliśmy się tam jak w ukropie i to właśnie już pierwszego dnia zaprzyjaźniłem się z moim obecnym przyjacielem i kompanem wielu żeglarskich przygód Darkiem zwanym jak już powiedziałem wcześniej Łysy. Pięknie wygląda jacht pod żaglami i czy to jest fregata na morzu czy Omega widok jest jednakie piękny . Naszą załogę ucieszył tak widok naszego Zefira gdy po kilku godzinach walki z taklowaniem przycumowaliśmy naszą jednostkę do pomostu . Keja miała być dla mnie miejscem spotkań na najbliższe dwa miesiące , los jednak sprawił że stała się moim miejscem spotkań na 14lat . My wtedy patrzyliśmy z dumą na nasz jacht tylko nasz instruktor bardzo podejrzliwie oglądał przerdzewiałe nakrętki . rude stalówki czy przetarte szoty od foka . On już wtedy patrzył na to tak jak ja parze dzisiaj , zadając sobie pytanie. Czy to aby się nie rozerwie? Czy wytrzyma nagły poryw wiatru?. A zwłaszcza operację niewprawnej załogi której do zdobycia żeglarskiej umiejętności posługiwania się żaglami jest jeszcze daleko, jak daleki jest tradycyjny pogoriański rejs czyli DO AZOT I NAZOT . Rysiek jednak okiem instruktora ocenił że ani nam ani jemu nic na tej jednostce stać się złego nie może i wyruszyliśmy w pierwszy króciutki rejs .
Za sterami instruktor my staraliśmy się nie spieprzyć mu manewrów operując szotami foka i cumami. Dobry kapitan potrafi sprawnie sterować jachtem mimo że ma niedoświadczoną załogę. Dobry instruktor potrafi jeszcze przekazywać swoją wiedzę Rysiek jest dobrym kapitanem i dobrym instruktorem ja tej wiedzy uczyłem się bardo długo i wiem że nie jest to łatwe . Bardzo chciałbym opisać wrażenia z pierwszego rejsu pod żaglami , ale żadne słowa nie potrafią wyrazić tego uczucia euforia , mistycyzm , napisze po prostu spełnienie marzenia . Wiatr we włosach woda rozcinana dziobem naszego jachtu łopot żagli , krótkie komendy instruktora , prawy foka szot luzuj , nasze głośne odpowiedzi , jest prawy foka szot luzuj . Do koła nas inne jednostki. Dowiadujemy się że to omegi że się różnią od naszej konstrukcją . W powietrzu rybitwy , białe i hałaśliwe jak nasz przedni żagiel który właśnie wysuną się z czyjejś niesprawnej , gładkiej jeszcze nie poobcieranej dłoni . Tak zakończył się pierwszy dzień szkolenia . W domu zawsze dzieliliśmy się wszystkimi smutkami i radościami , ja mama i Agusia opowiadałem im wiec z wypiekami o przygodzie która właśnie miała swój początek . Agnieszka słuchała tego bardzo wnikliwie ale udawała że jest to sprawa która ja nie dotyczy .
I tak było przez następne dwa tygodnie sobota i niedziela kurs , od rana do południa pływanie ,przerwa na posiłek i potrzeby toaletowe i dalej pływanie około 17tej powrót do portu klarowanie sprzętu , odstawianie łódek na boję i powrót do domu , opowieści , opowieści i opowieści . Dzisiaj na kursie ćwiczyliśmy trzymanie kursu na wyznaczony punkt . Rysiek kazał nam obrać jakiś punkt na ladzie i sterować tak by stale utrzymywać kierunek na ten punkt ,nie myszkować jachtem . Myszkować to znaczy stale zmieniać kierunek to w prawo to w lewo , doskonale to widać na kilwaterze jeżeli ktoś prowadzi jacht spokojnie to kilwater jest prostą linią, która to gdzieś w oddali rozmywa się. Ale jeżeli jacht myszkuje to kilwater wygląda jak droga faceta wracającego właśnie z Tawerny . Rysiek pokazał nam zwrot przez sztag . Polega to na zmianie kierunku płynięcia i przecięcie linii wiatru dziobem . Musimy się nauczyć komend i sprawnego poruszania się na jachcie . Do zwrotu przez sztag , jest do zwrotu przez sztag powtazalismy to do znudzenia. Nikt się jednak nie nudził i z zapałem ćwiczyliśmy nasz żeglarski alfabet . To była wspaniała załoga Łysy bowiem pracował wtedy na kopalni Sosnowiec głównie na nocki , miał wiec trochę czasu by przemyśleć i przeanalizować każdy manewr . Na zajęcia przychodził zawsze z kartką papieru i zagadywał Ryśka w zabawny sposób typu . Rysiej a jak by to zabadać w ten sposób to co by było .
Cierpliwy instruktor tłumaczył a myśmy się uczyli . Kraszan którego jacht nie chciał słuchać często wykrzykiwał w głos” kto tu cholera rządzi Leon czy Leona dzieci „, i niestety na początku częściej rządziły Leona Dzieci . Wszystkie te przygody opowiadałem w domu mamie i Agusi ale przełomem była Gala Banderowa . To właśnie na krótkiej odprawie przed wypłynięciem rano bosman zaprosił nas wszystkich do uczestnictwa w następnym tygodniu w uroczystym rozpoczęciu sezonu nawigacyjnego. Miała to być ważna chwila i odpowiednia oprawa . Komandorzy w żeglarskich mundurach , czapki a na maszcie sygnałowym miała zostać postawiona Wielka Gala Banderowa . Oczywiście i o tym fakcie opowiedziałem w domu . Tego już Agnieszka nie wytrzymała , ja chce jechać z Tomkiem do klubu na kurs zakomunikowała w domu takim tonem że wiedziałem już moje sprzeciwy nie zdadzą się na nic . Każdy kto ma młodsze rodzeństwo wie jak to jest . Koledzy czasami jadą do kina a ty nie bo musisz się opiekować młodszą siostrą. Chcesz iść na dwór , a proszę cię bardzo ale zabierz ze sobą siostrę. Jesteś starszy musisz się nią opiekować itp. Itd. Młodsze rodzeństwo szybko uczy się wykożystywac tą dziwną zależność i potrzebę opiekowania się nim wykorzystuje w sposób perfekcyjny .
Agnieszka moja siostra była mistrzynią tej dyscypliny. Odpowiednia tonacja głosu i hasło tak bo Tomek to jeździ a ja siedzę w domu potrafiło zrobić cuda . Podam dwa przykłady. Kiedyś dawno temu zajmowałem się niechlubnym zajęciem jak Sportowy Połów Ryb , byłem zrzeszony w PZW czyli potocznie byłem sobie gliździarzem , na moje wyprawy wyruszałem rankiem lub też i wieczorem. Jak wie każdy powodzenie tej wyprawy zależy od ciszy i dobrego przygotowania sprzętu że o cierpliwości i szczęściu nie wspomnę . W głowie mojej siostry zrodził się chytry plan towarzyszenia mi w moich wyprawach. Oj na nic się zdały moje protesty. Zastosowała wypróbowaną minę i intonację głosu usłyszałem więc jak chcesz jechać na ryby to zabierz siostrę . Jesteś starszy musisz jej dać przykład i takie tam , nie było wyjścia , miałem jednak nadzieję że nie będzie jej się chciało wstawać o 4 rano . Niestety przeliczyłem się to ona obudziła mnie i pojechaliśmy na rzekę Przemsza w miejscowości Siewierz w okolice młyna . Rzeka jest tam wąska , dzika i pełna zagłębień w których mieszkają ciekawe okazy Leszcza, Lina , Płoci , tam też kiedyś złowiłem swojego rekordowego szczupaka . Wędkowanie tam jest jednak trudne. Brzeg jest niedostępny pełno jest drzew i łatwo splątać delikatną wędkę . Ponadto wędkowanie tam wymagało zachowania absolutnej ciszy i spokoju , ale jak ja miałem to zrobić z młodszą siostrą na karku . Postanowiłem zastosować podstęp , wręczyłem Agusi wędzisko i zostawiłem ją około 50m. od mojego miejsca połowu. Na płyciźnie gdzie nikt nigdy nie złapał żadnej ryby , poinstruowałem o ciszy i cierpliwości i zostawiłem zadowolony że teraz sobie spokojnie powędkuje . Rozłożyłem sprzęd zarzuciłem wędzisko i na łów , po chwili pierwsze branie delikatne , ledwie widoczne w prądzie rzeki. Ale następne, zdecydowane wyłożenie spławika na wodę i po chwili w siatce jest wspaniały Leszcz . Zarzucam ponownie a tu co , moja siostra ze znudzoną miną mówi mi Tomek tam nie ma ryb. Nic nie bierze, a tak w ogóle to jest mi nudno samej , Co tu robić, mnie ryba bierze i ani myślę narażać się na niebespieczenstwo spłoszenia mojej zdobyczy . Wymyśliłem sposób awaryjny . Mówię Agusia tu masz błyski , spróbuj złapać szczupaka lub okonia . Pokazałem jak zawiązać i jak rzucać , dałem torbę z błyskami i wysłałem na łowy . A sam znowu zawzięcie wędkuję z dobrymi efektami .
Agnieszki nie było jakieś dwie godziny , gdy wróciła stwierdziła. Tomek błyski się skończyły . Wykrzyknąłem Co !!!! . No bo ja rzucałam ale się zaczepiały. No to ja zawiązywałam nowe , ale już więcej nie ma . Byłem wściekły, moją kolekcje błysków zbierałem kilka lat a tu rach ciach i po kolekcji . Kazałem siedzieć cicho i nie przeszkadzać . Trwało to chwilę ale wyrwał mnie z transu łowienia oszołamiający plusk wody na przeciwległym brzegu. Tak jak mogłem przypuszczać była to sprawka Agusi . Kamień zatoczył piękną krzywą i z pluskiem wylądował na przeciwległym brzegu . Co ty wyprawiasz , zapytałem . Ja naganiam ci ryby , jak je wypłoszę z tamtego brzegu to przypłyną tu i będziesz je mógł złapać . Skończyły się brania , skończyły się błyski i skończyło się zabieranie siostry na ryby .Druga przygoda z uleganiem presji młodszej siostry miała miejsce w czasie gdy zajmowałem się motorowerami. Miałem ciekawy sprzęt .
Rama od motoroweru marki Pegaz , to taki wynalazek z bakiem z tyłu pod siedzeniem . Ja jednak zamontowałem tam bak od Komara i silnik od Rometa. Silnik był żeby być precyzyjny od wiertarki torowej ale to, to samo . Silników miałem wtedy kilka bo sprzęt ten wymagał częstych napraw i prawda była taka że pięć dni w tygodniu to grzebałem w tym złomie żeby w sobotę trochę pojeździć . Gdy jako tako to poskładałem i jazda stawała się dłuższa Agusia zapragnęła nauczyć się jeździć . Zastosowała stary chwyt z rodzicami , ja usłyszałem że jestem starszy itp. Nie było wyjścia posadziłem siostrę na moim wyszykowanym motorku i bardzo długo tłumaczyłem o konieczności wolnego włanczania sprzęgła . Motorek oczywiście stanął Dęba , jak narowisty konik , ale to nie przestraszyło młodszego rodzeństwa . Potem była jazda na pierwszym biegu. Gdy słyszałem silnik wyjący na najwyższych obrotach błagający o zmianę biegu. Czułem skręcające się we mnie wnęczności i nagle jakieś manipulowanie biegami dziwny zgrzyt i cisza . Agusia wróciła z przejaszczki pieszo i powiedziała . Tomek bo motorek mi zgasł i nie ruszył . Zapytałem czemu go nie przyprowadziła . Agusia odpowiedziała że próbowała ale koła nie chcą się kręcić . Pobiegłem bo mojej maszynki i ku przerażeniu zobaczyłem wałek z zębatka zmiany biegu wystającą na zewnącz kardanu silnika . Ale jak wspominałem , silników miałem kilka .

Sami więc rozumiecie moje obawy przed zabraniem mojej siostry na kurs żeglarski . Wtedy jeszcze nie wiedziałem że staniemy się nierozerwalnie złączeni z wodą , Pogorią i ze sobą . Pamięta