Neptun!
Autor : Tomasz Mazur
O ile cały kurs, w którym to Agnieszka zdobywała swoje żeglarskie szlify, nie odbiegał od standardów. To jego zakończenie, a ściślej biorąc rozdanie patentów było zdecydowanie inne. Nie, nie! Nie wymyśliliśmy niczego nowego. Powieliliśmy tylko starą tradycję chrztu młodych żeglarzy. Zabawy było jednak co niemiara. Zacznijmy jednak od początku.
Z inicjatywą wystąpił Jarek. No bo przecież trzeba by rozdaniu patentów nadać jakąś oprawę. Na wielkie przyjęcie nie było kasy. Koncerty i zapraszanie zespołów to będą lata późniejsze. Ognisko i kiełbaski też jakoś nie chwyciły nas za serce. To bowiem możemy zorganizować sami i nie trzeba do tego takiej okazji. Jednak chrzest, wzorowany trochę na tradycji chrztu równikowego to było coś! Pomysł chwycił i zaczęły się przygotowania.
Gdy wieść o organizacji chrztu żeglarskiego rozeszła się po klubie, spotkała nas miła niespodzianka. Wiele elementów potrzebnych, wręcz niezbędnych do dokonania tego dzieła było w klubie. W przeszłości, bowiem, KSW Hutnik organizował podobne zabawy. Rozpoczęło się wielkie szukanie! Szukano w hangarze i w pokojach klubowych. Otwierano szafki i zaglądano pod łóżka. Było o to trochę krzyku, bo i nabałaganiło się niemało. Najważniejsze jednak że zostało odnalezione. Powolutku w świetlicy klubowej pojawiały się różnokolorowe stroje. Był tam strój medyka, astrologa, marynarza i diabłów. Najważniejsze były jednak stroje Neptuna i jego żony Prozerpiny. Znalazły się i trójzęby, drewniana brzytwa, luneta oraz długi i ciężki pagaj. Pagaj jest niezbędny w czasie chrztu, nim to bowiem próbuje się wybić młodzieży żeglarstwo z głowy. Bijąc nim w zupełnie inną część ciała, znajdującą się jakoby z drugiej strony człowieka.
Gdy okazało się że ze strojami i innymi narzędziami tortur nie będzie problemu, zadbać trzeba było o patenty. Od zdania bowiem egzaminu, do uzyskania dokumentu może upłynąć wiele czasu. Zależy to od sprawności organizacyjnej samego kursu i ruchliwości OZŻ-tu a z tym bywa różnie. Tutaj wyśmienicie spisał się Jarek i jego nieoceniona żona Zosia. Wszystkie dokumenty zostały w porę zawiezione do Katowic, a wielcy żeglarskiego światka wydali patenty. Jeszcze ustalenie dnia rozdania i powiadomienie uczestników i proszę wielkie dzieło było gotowe.
W sobotę, niestety dokładnej daty już nie pamiętam, skarpa nasypu w Hutniku zmieniła się nie do poznania. Do klubu przybyli uczestnicy kursu, ale nie był to dla nich normalny dzień jaki znali z całego okresu zajęć. W klubie nieodparcie zapanowały diabły, czyli świta samego Neptuna. Dowodził nimi mały człowiek w wielkiej rosyjskiej czapce marynarskiej, za dużym sztormiaku i gumowych butach. Był to Jarek, on to bowiem przeobraził się w mistrza ceremonii. Neofitów batami i szturchnięciami zapędzono na skarpę gdzie stał tron dla Neptuna. Dokonały tego diabły i one tez pilnowały by neofici grzecznie, potulnie i na kolankach przyzywały Pana Mórz i Oceanów. Wszyscy ociągający się lub nieposłuszni zbierali lanie a i kubełek wody na ostudzenie zapałów buntowniczych nie był rzadkością. Na skarpie oczekiwali też na tak ważnego gościa wszyscy klubowicze z komandorem Włodkiem Gerhardem na czele.
W tym samym czasie gdy na lądzie diabły ustawiały neofitów i zmiękczały ich krnąbrne karki specjalna grupa, Omegą wypłynęła na jezioro. W łodzi tej nastąpiło przeobrażenie i tak Antek stał się Neptunem a Bazyl został doktorem. Kto wcielił się w resztę świty Neptunowej niestety zapomniałem. Wyglądało to jednak komicznie. Antek z trójzębem i długimi włosami ubrany w jakieś prześcieradła, cały przybrany trzciną i tatarakiem przedstawiał widok zapierający dech w piersiach. Żona Neptuna, umalowana i cycata stanowiła obiekt westchnień niejednego dzielnego junaka. Reszta też wyglądała groźnie a pejcze, gigantyczne grzebienie i narzędzia ··do golenia dawały do myślenia. Na umówiony znak można było rozpocząć ceremonie.
Omega z Władcą Mórz i Oceanów cumowała przy dawnym pomoście ośrodka wodociągów i czekała na sygnał. Obecnie jest to pomost KSW Fregata, wtedy jednak pomost był inny a i o Fregacie już zapomniano. Dodam jednak że jedynym łącznikiem tych i tamtych czasów był i jest, niezniszczalny Jan Kowal. Wracając jednak do chrztu, to w zacumowanej Omedze byli już przebrani koledzy. Na brzegu Jarek i diabły dokonywały zniszczenia wśród krnąbrnych charakterów i wszystkich zmuszały do posłusznego przywoływania Neptuna. Neptunie przybywaj, Neptunie przybywaj! Takie okrzyki słychać było z brzegu KSW Hutnika. Na takie gromkie i posłuszne przywoływania świta neptuna ruszyła w stronę zgromadzonego tłumu. Kilka ruchów pagajami i Omega zaryła w piasek brzegu a na ląd dostojnie wkroczył on. Neptun, pan wód, mórz, oceanów i wszelkich sadzawek. Na przystani w imieniu żeglarskiej braci, Neptuna przywitał Komandor klubu. Przekazał on władze nad swoimi ludźmi, terenem i sprzętem. Poprosił też Neptuna o ochrzczenie nowych adeptów trudnej sztuki żeglowania. Neptun z wyraźnym zadowoleniem dokonał przeglądu klubu. Bywał na terenie Hutnika wcześniej a zmiany ocenił pozytywnie. Doskonale pamiętał też komandora i innych klubowych kolegów, nieraz bowiem widywał ich na Bałtyku i innych wodach swojego królestwa. Wielu z nich było jego starymi znajomymi. To że przybyło mu poddanych wyraźnie go ucieszyło i wprowadziło w dobry nastrój. Na terenie KSW Hutnik zapanował Neptun, zasiadł na tronie a prowadzenie ceremonii zlecił swojej świcie. No i zaczęło się!
Mistrz ceremonii, Jarek przeczytał specjalny list skierowany do kursantów. W liście tym zawarte były zdania wyrażające zgodę na przyjęcie nowych żeglarzy w poczet wilków morskich. Uwarunkowane było to jednak pomyślnym przejściem prób i badań. Właśnie w celu przeprowadzenia tych badań z Neptunem przybyli jego doradcy. Wiadomo bowiem że do chrztu nie może przystąpić biedaczek nie umyty, głodny i nie uczesany. Musi być też stwierdzone jego zdrowie a i astrolog powinien sprawdzić co gwiazdy mówią o danym delikwencie.
Posiłek dla kursantów przygotowaliśmy wcześniej. Wielki garnek parującej zupy, składników jej jednak nie potrafię wymienić. Zawierała ona bowiem wszystko, wodę, sól, olej napędowy, smar, pieprz, keczup i wszystko to co mogliśmy znaleźć w hangarowym warsztacie. Były też kanapki, jednak co za świństwo było w nich, nie jestem w stanie opisać. Neptun stwierdził że towarzystwo jest głodne i nakazał karmienie. Degustacji dopilnowywały diabły i robiły to z rozkoszą. Nie mogę powiedzieć by ten poczęstunek trafił w gusta kursantów. Pluli, krzywili się, zamykali buziuchny a i czasami zdarzyło się że któryś neofita wypuścił naturalny sok, który stanowi na morzu pokarm dla rybek. Wszyscy jednak musieli zostać nakarmieni i tak się stało. Następnie przystąpiono do indywidualnego rozpatrywania poszczególnych kandydatów.
Na kolankach pokornie i w pokłonie przybywał kursant do tronu. Neptun oceniał go swoim nieomylnym okiem i albo przyjmował go od razu, albo żądał dodatkowych wyjaśnień. Ciekawe było dla Władcy Morskiego Świata jak dany neofita zachowywał się w czasie trwania kursu. Zlecał też badania lekarskie a wtedy medyk przystępował do pracy. Nie czekając na kasę chorych i ZUS rozciągano biedaka na ziemi i badano, obficie polewając wodą. Wiadomo bowiem że woda jest dobra na wszystko, sprawdzano temperaturę i stan mięśni. Jeżeli i medyk stwierdzał że dana sztuka jest obiektem zdrowym to do badania przystępował astrolog. Szukał on w gwiazdach wskazówek jak postąpić i jaką przyszłość widać dla nowego żeglarza. Bowiem może mamy do czynienia z nowym Baranowskim? Kilku neofitów wymagało uczesania. Na to też byliśmy przygotowani. Golibroda dokładnie wygolił takiego nowicjusza, broda przysługuje bowiem jedynie starym wilkom morskim, oraz uczesał go jak najwłaściwiej na taką uroczystość. Odbywało to się przy wrzasku i śmiechu była wielka beczka. Niemniej jednak neofici, najedzeni zbadani i sprowadzeni do właściwego dla nich poziomu ziemi, mogli przystąpić do przysięgi.
W tekst tradycyjnej morskiej przysięgi, wpisaliśmy treści o ochronie środowiska naturalnego i ekologii. Przysięgę przyjął Neptun a w zamian postanowił nadać neofitom morskie imiona i przyjąć ich do swojego królestwa. I tak każdy złożył pokłon Królowi Mórz a piękną żonę jego pocałował w palec od nogi. W zamian otrzymał specjalny dyplom, w którym zaświadcza się dany żeglarz jest ochrzczonym poddanym Neptuna. W dyplomie też umieszczono jego żeglarskie imię. Z tym też wiąże się niemało zabawy. Imiona muszą, bowiem być dowcipne i odzwierciedlać jakieś cechy osobowe danego człowieka. Na ten przykład ja otrzymałem imię „Pełny Bagsztag” I myślę, że jest w nim dużo z mojej osobowości. Często można też usłyszeć imiona typu „ Gorejący Rumpel” albo „Śliska Likszpara”. Taka już jest nasza żeglarska brać a mit o „myślach żeglarza co to był siedem lat na morzu”, jest stale obecny w naszej tradycji.
Na zakończenie Neptun podziękował za zaproszenie do tak szacownego klubu, życzył udanego sezonu i oddalił się w stronę wody. Świta jego bowiem już przygotowała Omegę i w śród śpiewu pożegnaliśmy Neptuna. Nie był to jednak koniec wydarzeń tego dnia. Kursanci zmoknięci, trochę sponiewierani ale szczęśliwi postanowili przygotować ognisko i zaprosić na nie klubowiczy. Zaczęło się więc zbierania drewna, szykowanie kiełbaski i liczenie kieliszków. Prawdą jest bowiem że tego zabraknąć nie mogło. Było to wspaniałe ognisko, jakich setki przeżyłem w klubach żeglarskich. Nie potrafię opisać szczegółów właśnie z tego jednego bo wszystkie ogniskowe przygody mieszają się w mojej głowie. Opisanie żeglarskiego ogniska nie jest łatwym zadaniem i pewnie się kiedyś na to skuszę. Dzisiaj powiem tylko, że jest to przeżycie samo w sobie i nie ma nic do czego można to porównać. Opis żeglarskiego ogniska jest skomplikowany jeszcze z jednego powodu. Łatwo mówić o jego rozpoczęciu, można opowiedzieć o jego przebiegu, ale bardzo trudno przypomnieć sobie jego zakończenie. Ot taka mała dygresja.
W poprzedniej części „Halsowania” obiecałem napisać coś o hangarze KSW Hutnik. Obiecałem też napisać o pewnym panu. Opis wizyty Neptuna zajął mi jednak tyle miejsca że ten obiecany materiał pojawi się następnym razem. Będzie tam o pięknym motorowym jachcie o nazwie ANBADAR i jego właścicielu.
Bezan
PS. Nieznany kolego, który wpisałeś się do Księgi Gości, dziękuję za czytanie tych przecież nie krótkich opowiadań. Obiecuję że będzie ich więcej jak tylko czas i możliwości techniczne pozwolą.
PS. Maćku, gratuluje artykułów na stronie Pogorii III, zwłaszcza ten z wyliczanką przypadł mi do gustu. Swoją drogą dawna grupa z portalu POGORIA ORG, stworzyła całkiem pokaźny dorobek w sieci.