|
||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
|
W marcu, jak w zupie!
Londyn 30.03.2011.
No i mamy wiosnę. Pomimo kryzysów i cięć konserwowego rządu, cały czas dajemy radę. Jedni oczywiście lepiej, inni zdecydowanie gorzej. Wszystko odbywa się zgodnie z zasadą, jak sobie pościelesz, tak będziesz miał. Wymaga to perspektywicznego myślenia. O co u naszych rodaków bardzo słabo. Trzeba, bowiem przeanalizować przeszłość. Realnie ocenić teraźniejszość. A w szczególności obrać drogę na przyszłość. I nie radzę zasłaniać się porzekadłem, że Bóg da! Z doświadczenia wiem, że nie daje!!! Otóż zanim zaczęło się to całe kręcenie piłą ucinającą wszystko i wszystkim. Bo nawet coś bankowcom ucięli. To w Anglii można było się kształcić, przeszkalać i przekwalifikowywać, jak tylko ktoś chciał. To, że po siedmiu latach otwarcia rynku pracy Polakom, dla większości z nich język angielski jest dalej obcy. Określić należy przejawem narodowego lenistwa i głupoty okraszonej pseudo-patriotyzmem. Tak, bowiem utarł się mit ON budowlaniec, ONA sprzątaczka. Dopełnieniem nich będzie alkoholizm, benefty i zjadanie łabędzi. A przecież można inaczej.
Przez pierwsze lata gościny u Elżbiety II, bardzo się starałem nauczyć języka. Jestem dość oporny na wiedzę i szło raczej powoli. Jednak, jeżeli ja się nauczyłem, to i inni mogli. Zaczęło mnie wnerwiać ciągłe proszenie o pomoc w najprostszych sprawach, jak zakupy znaczka pocztowego, czy biletu w kasie, Sorki nie umiesz, trudno! Nie przysporzyło mi to kolegów, ale raczej o to nie dbałem.
W kolejnym okresie, postanowiłem zdobyć zawód, który pozwoliłby mi utrzymać się do późnej starości. No trochę lat już mam i noszenie cegieł na budowie uważam za męczące zajęcie. Ideałem byłby fach o międzynarodowych kwalifikacjach. Czyli jadę do Polski, pracuję, do Niemiec, nie ma problemu, na Madagaskar, proszę bardzo, zapraszamy! Przeanalizowałem wszystkie za i przeciw i zostałem KUCHARZEM! Oczywiście nic nie dzieję się ot tak! Tego starego, cechowego zawodu trzeba się gdzieś nauczyć. Trzeba trafić do miejsca gdzie, ktoś dopuści cię do umiejętności, wiedzy i pewnych trików. Nie jest to wcale łatwe! W tej branży każdy mocno dzierży swoje tajemnice. Można iść do szkoły, jest to jednak zdecydowanie kosztowna droga.
Miałem szczęście. Dzięki pracy w sieci hoteli Hilton, załapałem się na bezpłatne treningi dokształcające. Po krótkim czasie okazało się, że gotowanie jest moją pasją. Tak zaczęła się wędrówka na szczeblach zupełnie nowej kariery zawodowej. Nie dość, że ładnie pachnie, to jeszcze smacznie i do syta. Żyć nie umierać. I właśnie w takim bardzo pozytywnym nastroju, po raz kolejny zasiadłem w fotelu samolotu relacji Londyn Luton- Katowice Pyrzowice. Leciałem do domu na króciutki urlop. Chciałem zobaczyć na własne oczy, jak się po zimie wszystko miewa. Zaskoczyły mnie budowy, budowy i jeszcze raz budowy. W okolicach lotniska w Pyrzowicach, prace ziemne o rozmachu stricte PRL-owskim. Należy mieć nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysły pokątnego handlu cementem i podmianką dolomitu. Wtedy to, cała ta budowa ma sens. Kolejnym szokiem był dla mnie brak w Katowicach dworca PKP. Brzydkie to było okrutnie, cuchnęło uryną, ale sentyment się w sercu miało. Na razie została kupka gruzu i piękny bilbord z planami. Trzymam kciuki! Powodzenia!!! Wiosennie odmłodniała nam też Dąbrowa Górnicza. Słynne podziemne przejście zostało fajnie odnowione. Na chodnikach zdarzają się dziury i takie kwiatki, ale zima była ciężka i należy poczekać na remonty. Z naturą nie wygramy.
Marzec to oczywiście kapryśny miesiąc. Ze słonecznego piątkowego przedpołudnia, zrobił się zimowy wieczór. Sypnęło śniegiem i tak moje weekendowe plany spaliły na panewce. Nie odwiedziłem ukochanej Starej Pogorii, czego stanowczo żałuję. Nie miałem również okazji uczestniczyć w koncercie Radka z zespołem Bez Paniki. Zaproszenie dostałem, za co bardzo dziękuję. Jednakże za chwilkę termin się zmienił i dzień św. Patryka przesunięto na inny termin. Miała być w Polsce Irlandia, a wyszło jak zwykle. Chwile w domu mijają stanowczo szybciej niż w pracy! Piwko, dobry obiad i długie rozmowy przy ciepłym domowym piecu. I znowu pakowanie, chwilę rozstania i dwie godziny lotu, czas moich specyficznych przemyśleń.
Pomimo, że Anglia już dawno zeszła z topu medialnego. Pomimo, że my nieudaczniki i zmywaki. Pomimo, że teraz wszyscy wzrok kierują na te Fajnie Niemcy. To ja wracam do Londynu. Czy na stałe??? Pewnie nie. Tęsknota coraz bardziej wypełnia moje serce. Na razie jeszcze trzeba wrócić, do pracy, do nauki, do kontynuowania drogi na przyszłość.
Tak siedząc w samolocie, pomyślałem. Że wycofałem się zupełnie z życia publicznego. Że siedzę gdzieś na bocznicy głównego nurtu wydarzeń, w który kiedyś tak usilnie starałem się wpleść. Mieszam zupę i nie bardzo mnie obchodzi, kto mnie lubi, kto rządzi, lub kto ma władzę??? Zupełnie zrelaksowany, doszedłem do wniosku, że jest OK. Oczywiście, dokąd zupa się nie przypali, lub nie będzie za słona! To jednak zupełnie inna skala stresu i problemów.
Mniej stresu i smacznej wiosny, życzy.
Tomasz. Bezan. Mazur.
|
|