Wydarzenia Halsowanie U Bezana Żaglokultura Żaglopodróże Sylwetki
Debiuty Korespondenci Galeria Pogoria Linki Home

 

@Bezan

 

 

Przeżarty spiż i pogniecione aluminium………

 

Czyli co wnieśliśmy w życie Wielkiej Brytanii po sześciu latach w Zjednoczonej Unii Europejskiej!

 

Londyn 25.07.2010.

 

 

Spaceruje ulicami Londynu. Moje kroki nie zostawiają śladu na brukowych chodnikach. Nawet, jeżeli uda mi się odcisnąć stopę w piachu, lub w ziemi, zniknie ona z pierwszym deszczem. Zatem, czy coś pozostanie w pamięci miasta i ludzi o mnie?! Po sześciu latach podróży metrem, autokarami, piechotą?! Odpowiadam sobie, że TAK! Po mnie coś zostanie. Indywidualnie coś udało mi się osiągnąć, a udokumentowane jest, to dobrze na naszej stronie. I to napawa mnie otuchą, że nie zmarnowałem czasu, jaki darem losu spędzam w Anglii. Ale czy my, Polacy, jako wielotysięczna rzesza emigrantów, możemy powiedzieć to samo?! Oj!!! Byłbym już bardzo sceptyczny w takich stwierdzeniach.

Euforia maja 2004 była ogromna. Wentyl bezpieczeństwa w postaci możliwości znalezienia pracy w Anglii, uchronił Polskę od poważnych zamieszek. Dzisiaj już nikt o tym nie pamięta, ale był to bardzo napięty okres. W niektórych rejonach kraju, bezrobocie sięgało nawet 50ciu %!

Nie dziwi więc, że na dworcu Victoria w Londynie przyjeżdżały setki autokarów pełnych ludzi uciekających przed biedą, głupotą urzędników, korupcją, gangami wymuszającymi haracze i durnymi przepisami ZUS-u, czy skarbówki. Z ekranów telewizorów lał się potok zachęt, że praca czeka, że szansa, że nas potrzebują. Pamiętam czas, gdy na dworcu koczowało 3000 naszych rodaków, a Czerwony Krzyż rozdawał im zupę!

 

Dziś mamy rok 2010 i wiele się zmieniło od tego czasu. Nie ma już tłumu z dworca Victoria. Zlikwidowano również osławioną Ścianę Płaczu w dzielnicy Hammersmith. Przyczyniły się do tego protesty miejscowych społeczności i akcje porządkowe Policji. Bo jeżeli ktoś myśli, że miejsca te zmieniły swoje oblicze w wyniku ewolucji i poprawie jakości polskich emigrantów, to jest w głębokim błędzie.

Śmiem nawet twierdzić, że obecne oblicze naszej emigracji, jest jeszcze gorsze i bardziej zdegenerowane, niż to z 2004roku! Uciekaliśmy od syfu i polskiego dziadostwa, ale właśnie te cechy uparcie za sobą targamy i jeszcze nakazujemy innym je podziwiać i rozumieć. Ta degeneracja jest wszechobecna we wszystkich warstwach społecznych. Nikt z nas nie jest bez winy!!!

 

Jesteśmy narodem indywidualistów, tak określają nas encyklopedie światowe. Jest to bardzo grzeczne i stonowane stwierdzenie. Powinno raczej pisać, że jesteśmy narodem warchołów i gardłowników i pieniaczy, którzy w imię jakiejś drobnej indywidualnej korzyści, gotowi są sprzedać i złamać wszelkie wartości. „Każdy sam sobie panem w Rzeczypospolitej, kto ma szable i lada jaką partię zebrać potrafi”, albo „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie” te cechy spowodowały, że po sześciu latach w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii, wielotysięczna społeczność polska, jest postrzegana jako pijacy, awanturnicy, złodzieje, i dziwki. Ktoś się oburza!!! Oj człowieku zaglądnij do jakiejkolwiek angielskiej gazety, a zobaczysz, że to ja mam rację.

 

Dla Brytyjczyków bardzo ważną rolę spełniają zasymilowane i zorganizowane, społeczności lokalne. Jest to może mniej widoczne w ogromnym tyglu, jakim jest Londyn, ale w małych miasteczkach i wioskach, to właśnie takie organizmy kształtują wizerunek danej grupy społecznej. Często obserwowałem takie grupy działające przy parafiach, klubach sportowych, muzeach i bibliotekach. Lokalne organizacje tworzą konkursy ogrodnicze, wystawy kwiatów, obchody święta narodowego, czy nawet degustacje wypieków domowych ciast. Z czasem takie festyny stały się tradycją, swoistym folklorem danego miasta, który potrafi przyciągnąć turystów. Ważne jest, że tworzący je ludzie, znajdują zadowolenie i spełnienie siebie w czasie takiej społecznej pracy dla dobra wszystkich. Bardzo często wiąże się to z honorowymi odznaczeniami i nobilitacją społeczną. Dobrze zorganizowana lokalna grupa, potrafi wywrzeć ogromny wpływ na opinii publicznej, na przedstawicielach prasy, a nawet potrafi wpłynąć na zmiany administracyjne w swoim miejscu zamieszkania. Jest to siła, której nikt w Anglii nie zlekceważy.

 

W porównaniu do takich przykładów, my Polacy wypadamy tragicznie. Bo tak szczerze powiedziawszy, to jedyna rzecz, jaką mogą razem zorganizować Mietek z Zenkiem, to flaszka wódki ukradziona z miejscowego TESCO! I proszę mi tu beż obruszeń! Tak jest i kropka! W czasie naszych 6ciu lat, nie zorganizowaliśmy żadnej dobrze funkcjonującej organizacji społecznej. Sam podejmowałem takie próby kilka razy, ale skończyło się na kłótniach, pomówieniach i rozpapraniu wszystkiego, co z początku nieźle się wiązało. Dałem więc sobie spokój i wlazłem pod swój kamyczek. Bo chociaż widzę szansę i ogromny potencjał w wielu dziedzinach, to już mi się nie chce po raz kolejny dostać po głowie za nadmierny optymizm.

 

W efekcie obraz naszej społeczności polskiej, kształtowany jest w oczach miejscowych przez nikomu nie zrozumiałe marsze żałobne z okazji kolejnej rocznicy kolejnej tragedii. Lub też przez pryzmat zbiorowego zachlewania się piwem pod romantycznym kiblem na Stanford Hill.

 

I to tyle, co można by napisać o nowej emigracji. Powiecie, że są wyjątki. Tak, potwierdzające żałosną regułę ogółu. Nie chcę wymieniać nazw tych byłych, wielkich, niedoszłych organizacji, bo są to jedynie nic nieznaczące słowa. Faktem jest, że jedyne co po nas zostaje, to pogniecione puszki po piwie znaczące szlak naszej poland street.

Inaczej miało wyglądać starsze pokolenie polaków, zwane powszechnie jako emigracja wojenna. Jeszcze będąc w Polsce, sporo się naczytałem o opozycyjnych, opiniotwórczych i narodowo-wolnościowych środowiskach polonijnych w Anglii, USA, Paryżu. W świadomości naszej byli to ludzie z najwyższych półek, którzy przez swoje odmienne poglądy nie mogli do kraju powrócić. Za takie miejsce nr 1. w Londynie uważane było Ognisko Polskie.

 

Oczywiście było takich organizacji więcej, Polski Ośrodek Społeczno Kulturalny, Uniwersytet na Obczyźnie i osławione Polskie Parafie. Przyjeżdżając do Londynu, myślałem znaleźć tu pewne unikalne wzorce osobowości. Miałem nadzieję nauczyć się wolnościowego sposobu myślenia i rozszerzenia własnych horyzontów rozumowania. Niestety poza kilkoma wyjątkami, obraz tej naszej starszej polonii daleki jest od wzorów do naśladowania. Były Ambasador Polski w Wielkiej Brytanii Tadeusz de Virion, napisał kiedyś, że starej polonii w Anglii najlepiej wychodzą pogrzeby. Niestety, to środowisko nie jest wolne od swarliwości, ambicyjek i unoszenia się głupim honorem. Osławione polonijne filary organizacyjne, również trzeszczą w szwach. POSK, jest zadłużony na ćwierć miliona funtów!!! Jak określił tą sytuacje „Goniec Polski” jest to TYTANIC, który jedynie dlatego jeszcze nie utonął, bo wlazł na mieliznę i trwa. Zarząd nie widzi żadnych powodów do niepokoju. Dług rośnie, a w POSK-u nie zmienia się nic. Po staremu odbywają się malarskie wystawy, których nikt nie odwiedza. Krakowiacy i górale tańczą swoje hołupce, a kawiarnia MAJA, przypomina PRL-owską restauracje w stylu dąbrowskiej „Pod Brzozami”. Jeszcze ciekawiej wygląda sprawa w gloryfikowanym i osławionym Ognisku Polskim. Na pytanie, z czego żyje ta instytucja, odpowiedź może paść tylko jedna. Chyba z przyzwyczajenia!!!

Ogromny budynek w najlepszej i najdroższej dzielnicy Londynu, w którym oprócz ważenia barszczu nic się nie dzieje. Po prostu tragedia.

 

Ognisko Polskie, zostało ofiarowane polskiej społeczności po wojnie za zasługi i wkład żołnierski w wielkie dzieło zwycięstwa. Stało się wtedy miejscem spotkań wszystkich „wygnanych z raju”. Jest to moje własne określenie zawodowych oficerów, którzy po rozwiązaniu Polskich Sił Zbrojnych, znaleźli się na lodzie. Trzeba sobie raz na zawsze uświadomić, że w większości byli, to ludzie starsi, bez znajomości języka angielskiego, a co gorsza bez konkretnego zawodu, który dawałby możliwość zarabiania na chleb w czasie pokoju. W czasie wojny, liczba gwiazdek i wężyków na pagonach odzwierciedlała się odpowiednimi wpływami. W czasie pokoju w mundurze można było sobie jedynie poparadować w czasie świat narodowych. Rozżalenie utratą władzy, dochodów, dawnej pozycji społecznej, a co ważniejsze majątków ziemskich na terytoriach dawnej Polski, obecnie wchłoniętej przez kraje rosyjsko-pochodne, spowodował gorycz i frustracje. Nierzadko te uczucia, w połączeniu z narodowym rewanżyzmem, kierowały zapalczywą nienawiścią do wszystkiego co rosyjsko-socjalistyczno-komunistyczne. Obrywało się zarówno próbom kolektywizacji, jak również programowi powszechnej edukacji. Czyli wszystko było złe, bo jest to nie nasze i nic z tego nie mamy. Taka swoista gorycz łączyła polonię w uczuciu krzywdy i porzucenia, a owocowało to działalnością opozycyjną, której dość przefiltrowane echa docierały do nas. Tworząc mit, który w rzeczywistości miał inny kontekst i inne przyczyny.

Trzeba też wspomnieć, że Ognisko Polskie nie dla wszystkich byłych żołnierzy stało otworem. Był to klub dla wyższych oficerów, którzy po ciężkiej pracy w hotelach jako sprzątacze. lub barmani ratowali się w Ognisku darmowymi zupami! Trzeba było mieć odpowiednią ilość gwiazdek by się tam załapać. Jeden z moich rozmówców określił ten pułap jako, od majora w górę! Nie potrafię zrozumieć, dlaczego w Ognisku świeci pustkami ogromna sala teatralna i dlaczego inne pomieszczenia wykorzystywane są jako pokoje sypialne dla pracowników? Ze sławną restauracją „Ogniskową” również wiąże się pewna historia typu Made In Poland. Otóż pracownicy zatrudniani w tej restauracji, zarabiali poniżej minimalnej płacy w Anglii, a o ubezpieczeniu i odprowadzaniu podatku mogli jedynie pomarzyć. Słowem pracowali na czarno u Polaka, który chlubił się kręgosłupem moralnym i kulturową wyrocznią.

Zresztą okazało się, że w Londynie łatwo zrobić wrażenie na polonusach starszej daty. Wystarczy jedynie nienawidzić Ruskich, uwielbiać Marszałka, tęsknić za kresami i chodzić do kościoła.

W tym miejscu zupełnie nie mogę zrozumieć Anglików. Jak oni mogą robić z Niemcami interesy, lub prowadzić wspólne projekty z Francją? Przecież jest dopiero 65-lat po wojnie!!! Już zapomnieli bomby spadające na Londyn, czy zdradliwe zachowanie Francuzów??? Oj ten krótkowzroczny naród, myśli jedynie o rozwoju gospodarki, o miejscach pracy, o biznesach i zyskach. My nie zapomnimy!!! I żadnych interesów z Ruskimi nie będziemy robili, bo to po prostu nie wypada. Jak powiedział Prezydent Wałęsa, „O chlebie i wodzie, ale w wolnej Polsce”, zdaje mi się, że wielu bierze to dosłownie.

Reasumując, wygląda to tak.

Nowa Polonia, nie może się poszczycić żadnymi większymi osiągnięciami, na polu działalności socjalnej. Organizacje, jeżeli nawet powstawały, to były istotami o krótkim i burzliwym życiu, czasem zakończonym tragiczną śmiercią. Częściej było to powolne konanie, przy zupełnej obojętności ludzi, którzy je poczęli w słomianym zapale.

Stara polonia, przypisała sobie prawo wypowiedzi w imieniu wszystkich. Pokryła się nieprzemakalną biało-czerwoną farbą, która skutecznie przykryła dziury w spiżowym odlewie.

Tworzymy, tu w Anglii, taką małą ojczyznę. Tworzymy ją, bo nie potrafimy bez niej żyć. Jak powietrza brakuje nam zazdrości, zawiści, podchodów i kopania dołków. Lubujemy się w kłótliwości i małostkowości. Niestety karawana idzie dalej. Nasze miejsce zajmują inni. Dziś więcej mówi się o Węgrach, Bułgarach, Rumunach. My mieliśmy swoje 5-minut i nie wykorzystaliśmy okazji. Nie wnieśliśmy za wiele w brytyjskie społeczeństwo. Martwię się, że za parę lat pozostanie jedynie po nas nienajlepsze wspomnienie, oraz tytułowe pogniecione puszki i ten przeżarty korozją spiż.

 

Tomasz. Bezan. Mazur.