Wydarzenia Halsowanie U Bezana Żaglokultura Żaglopodróże Sylwetki
Debiuty Korespondenci Galeria Pogoria Linki Home

 

@Bezan

 

 

Dlaczego jest dobrze, tylko gdy jest źle?

Londyn 06.12.2009.

To jest bardzo ważne pytanie. Oczywiście podmiotem całej dzisiejszej dyskusji, będzie kasa! A raczej jej chroniczny i permanentny brak w żeglarskich klubach.

 

To, że kasy brak na nowe żagle, na żywice, na liny, na nowe deski do remontu pomostu, na farbę wiemy wszyscy. Niewielu jednak się zastanowiło, dlaczego tak jest? Stwierdzenie, że stowarzyszenie jest biedne i pieniędzy brak, przyjmujemy jako pozycję wyjściową do wszelkich rozważań. Spróbujmy sobie jednak wyobrazić, co by się w klubach działo, gdyby kasy było na wszystko pod dostatkiem?!!! Już widzę rozszerzone oczy, pałające zdziwieniem i politowaniem w stronę autora poniższego tekstu. Człowieku!!! Czyś ty zgłupiał!!! Kasy nie ma i już, a jak jesteś taki cwany to pokaż klub który kasę ma!!! Oczywiście nie zabrałbym się za taką polemikę, gdybym nie posiadał pozytywnego przykładu.

Docklands Sailing & Watersports Centre w Londynie, klub, do którego należę już od lat kilku, ma kasę! W klubie na stałe jest zatrudnionych około 20stu osób. Osoby te pracując w klubie pobierają stałe wynagrodzenie. Klub rokrocznie doposaża się w nowoczesny sprzęt pływający. Nowe żaglówki, deski surfingowe i oczywiście sprzęt asekuracyjno-ratowniczy. Systematycznie remontuje się starsze jednostki i unowocześnia ich wyposażenie. Ostatnio zakupiono kilkanaście nowiutkich pokrowców na łodzie typu Bosun. W klubie na Docklands, jest wygodna i czysta szatnia, wraz z prysznicami i ogrzewaniem. Budynek klubowy jest estetyczny i świetnie przygotowany do wszelkiej formy działalności. Wszystko to kosztuje cholendarne sumy pieniążków. Zapytacie jak to jest możliwe, że to hula? Odpowiedź jest bardzo prosta. Docklands Sailing & Watersports Centre zarabia pieniądze!!!

Przez lata napatrzyłem się na biadolenie i siermiężne próby robienia czegoś z niczego. Byłem członkiem zarządu KSW Hutnik i V-ce komandorem KSW Fregata nad jeziorem Pogoria I w Dąbrowie Górniczej. Byłem również V-ce komandorem YKP Londyn. Jednak dopiero wnikliwa obserwacja działania angielskiego klubu żeglarskiego, dała mi obraz tego, co robimy źle.

Podstawowy problem tej sytuacji, tkwi w nas samych. My po prostu lubimy, gdy jest źle, na nic nie ma kasy i nic się nie da zrobić. Ten stan rzeczy jest świetny do wytłumaczenia sobie swojego własnego lenistwa / bo gdyby ta kasa było, to trzeba by coś zrobić /. Ponadto nawet, gdy by była, to kto miałby coś zorganizować? I tutaj dochodzimy do najważniejszej kwestii problemu. W polskich stowarzyszeniach wymaga się od członków społecznej działalności!!! Czyli inaczej mówiąc CZYNU SPOŁCZNEGO w najczystszej postaci, a w dzisiejszych czasach do roboty za darmo nikt się już nie kwapi. Jest jeszcze gorzej! Wszyscy w czasie zebrań i nasiadówek, wygłaszają masę nowych wniosków i pomysłów, z ukierunkowaniem, że zrobi to KLUB! Czyli nikt!!! Czasem znajdzie się jakiś narwaniec, który weźmie na siebie część takich zadań. Wtedy działając w myśl staropolskiego przysłowia „ masz jelenia to go duś, jak się po….a to go puś”, dokłada się frajerowi coraz to nowe rzeczy do zrobienia. Na walnych zebraniach rozlicza się frajera z tego, co zrobił, lub nie i jedzie się po nim równo. Bo przecież „JA” zrobiłbym to lepiej, sprawniej, ładniej, itp. Najczęściej mowy takie wygłaszają ci, których w klubie widać jedynie w czasie zebrań walnych i podniesień bander. Publika ma radoche w myśl zasady / po co się wystawiał, nich ma teraz po łbie /. Taka kuracja nawet najtwardszego społecznika wpędzi w dołek i spowoduje, że gość piernicznie całą tą działalnością. W stowarzyszeniu zapanuje bieda, impas, marazm i nuda, ale wszyscy będą szczęśliwi. Przecież nic się zrobić nie da! Widzicie ten oto próbował i nie wyszło, lepiej nie kombinować. Wychodzi na to, że dobrze jest tylko wtedy, gdy jest źle i wszyscy są usprawiedliwieni.

Docklands Sailing & Watersports Centre jest zarządzane zupełnie inaczej. Podstawową różnicą jest, to że klubem zarządza zawodowy Menadżer. Jest to młody facet, który odpowiada za wszystkie zagadnienia związane z wodą. Koordynuje kursy i szkolenia. Organizuje imprezy nad wodą dla zorganizowanych grup. Prowadzi szeroką współprace ze szkołami i ośrodkami wychowawczo – opiekuńczymi. Oczywiście bierze za to kasę! Powoduje, to że Docklands żyje aktywnie przez 10-11 miesięcy w roku w zależności od uwarunkowań pogodowych.

Żeby zarabiać trzeba pracować!!! Jest to stara reguła, od której nie ma odwrotu. Podstawowym źródłem dochodów w Docklands Sailing & Watersports Centre są kursy żeglarskie. Jest to dość podobna sytuacja, jaką można spotkać w wielu rodzimych klubach. Na tym jednak podobieństwo się kończy. W Polsce podstawowy kurs żeglarski trwa dwa tygodnie w warunkach skoszarowanego szkolenia obozowego, lub około dwa miesiące weekendowo. Oznacza to, że nawet najprężniej działający klub żeglarski w Polsce, jest wstanie zorganizować w czasie sezonu cztery turnusy dwutygodniowe i dwa kursy sobotnio-niedzielne. Dalej już mamy jeziora skute lodem i kropka. W Anglii podstawowe szkolenie „Pierwszy Krok w Żeglowaniu” trwa dwa dni!!! Dalej matematyka jest prosta. Pozwala to na ciągłe i ustawiczne szkolenie nowych grup, które wnoszą do klubu nowe pieniądze. Oczywiście powiecie, że odbija się to na jakości kursu i na bezpieczeństwie absolwentów. Otóż system szkolenia żeglarskiego w Wielkiej Brytanii jest bardzo wieloetapowy. Składa się z kilku szczebli, krótkich szkoleń stopniowo podnoszących kwalifikacje. Niemniej jednak pozwalających już po zakończeniu pierwszego poziomu, na bezpieczne uprawianie żeglarstwa. Instruktor RYA jest zawodem, w którym można spodziewać się zarobków około 20 funtów na godzinę.

Pamiętam jak to wyglądało w kraju. Za kursy i egzaminy na stopień instruktora PZŻ, płaciłem sam. Potem zarząd klubu zlecał wyszkolenie grupy ludzi na dany stopień, ale najlepiej w ramach „działalności klubowej” czyli za darmochę! I nikogo nie obchodziło, że jest zimny październikowy dzień, że leje jak cholera, a temperatura zatrzymała się w okolicach 3 stopni pana Celsjusza. Nikogo nie obchodziło, że do klubu musiałem jakoś dojechać, płacąc za paliwo, lub bilet. Jesteś instruktorem, więc masz szkolić!!! W czasie kapryśnych dni na Pogorii byli widoczni jedynie kursanci i instruktorzy. Za to, gdy przychodziły pieniądze ze szkolenia, to pojawiali się ci od gardłowania. Bo przecież w myśl przepisów stowarzyszenia, pieniądze zarobione przez kurs są wspólną własnością członków. Często widziałem taki absurd i nie mogłem się z nim pogodzić. Nie przysparzało mi to sympatii, ale nie dbałem o to.

Nie znaczy to, że tutaj w Londynie na instruktora deszcz nie leje. Jednak tutaj instruktor wie, za co moknie.

Docklands Sailing & Watersports Centre wykorzystuje swoją infrastrukturę. Czyni to z rozwagą i ekonomiczną dbałością o zyski. Klub prowadzi restauracje, w której można zjeść posiłek i napić się nawet piwa. Piwo oczywiście po skończeniu pływania, bowiem w klubie na Docklands jest zasada, piłeś nie pływasz! Z możliwości skorzystania z posiłków uczyniono atut w ofercie żeglarskiej działalności. Wykupując kurs, regaty, zabawę integracyjną masz wliczony posiłek. Rozwiązanie iście salomonowe, bo kursy napędzają restaurację a restauracja uczestników żeglarskich zajęć. Co najważniejsze sama restauracja zatrudnia kilka osób i wnosi lwi udział w zyskach klubu. A teraz hit sezonu. Docklands Sailing & Watersports Centre organizuje również wesela!!!

W Polsce zapotrzebowanie na miejsca organizujące wesela jest stale niezwykle wysokie. Dochodzi do absurdów, że na sale trzeba czekać i dwa lata. W miejscach atrakcyjnych, jak okolice jeziora Pogoria I, nawet na trzy lata obłożone są wszystkie terminy. A czego potrzeba by zorganizować wesele? Oczywiście w miarę ładnie wyglądającej sali z kuchennym zapleczem. Dwoje dobrych kucharzy i kilka osób obsługi kelnerskiej. Reszta jest dostępna w każdym markecie regionu. Dlatego stawiam pytanie!!! Dlaczego żaden klub żeglarski na Pogorii I, nie organizuje wesel i przyjęć okolicznościowych??? Wszystkie mają świetlice o znakomitym wystroju. Praktyczne wszystkie te sale mają zaplecze kuchenne. I praktycznie wszystkie świecą pustką przez większość czasu w czasie sezonu i poza nim. Jaka jest przyczyna takiego marnotrawstwa? Czy za wiele mamy pracy w regionie, by zrezygnować z tych kilkunastu miejsc zatrudnienia? Czy kasa nie przydałaby się do wzbogacenia klubów? I czy nareszcie wzorem klubu na Docklands, taka symbioza nie była by samo – napędzanym mechanizmem rynkowym? Odpowiedź jest prosta! Więc dlaczego nikt tego nie robi? Ja znam odpowiedź na to pytanie, ale zostawię ją sobie na zakończenie mojej dzisiejszej polemiki.

Jeszcze trzy lata temu w londyńskim klubie członkami było wielu Polaków. Na łamach naszej strony opisywałem dni, kiedy to na wodzie zdecydowanie przeważały polskie załogi. Co się stało, że dzisiaj tylko ja i Bramreja dalej uczestniczymy aktywnie w tym klubie? Można winę zwalać na kryzys. Można snuć dywagacje, że część rodaków wyjechała. Ja jednak śmiem twierdzić, że w Docklands Sailing & Watersports Centre, jest za porządnie, za dobrze. Nasi rodacy nawykli do dziadostwa i nieustającego kombinowanie, nie zaaklimatyzowali się w tym miejscu. Z moich obserwacji podam kilka przykładów zachowań, a ich wydźwięk oceńcie sami.

 

Przypadek pierwszy. Iwan. Chłopak nie miał z żeglowaniem nic wcześniej. Posłuchał jednak kilku opowieści, zobaczył kilka fotek i go wzięło. Poprosił mnie żebym go zabrał. Nie ma sprawy! W klubie wyjaśniłem bosmanowi, że Iwan jest pierwszy raz i chciałby spróbować, czy to będzie mu wogule odpowiadało zanim zdecyduje się na członkostwo i opłacenia składki. Bosman git facet, mówi nie ma sprawy. Takim oto sposobem Iwan, żeglował ze mną z darmochę kilka weekendów z rzędu. Szło mu super i złapał bakcyla. Niestety ludzie patrzą i liczą! Doszło miedzy nami do męskiej rozmowy, albo się wpisujesz opłacasz składki, albo sory, ale ja w klubie nie chcę sobie nawarzyć piwa. Na co Iwan wymyślił, że przecież ja mogę wziąć łódką z klubu i dwie kamizelki, a on będzie wsiadał do mnie dalej jak już odpłynę od brzegu bez konieczności wnoszenia opłat. Po tym zdarzeniu skończyła się moja znajomość z Iwanem i jego pasja do żeglowania.

 

Przypadek drugi. Gosia. Tomek ja chcę pływać! Mam patent z Polski, ale zapomniałam czy mogę się z tobą zabrać? Nie ma sprawy. Mam wolne w sobotę, więc spotykamy się w klubie o godzinie 9rano, bo 0 9,30 rozpoczyna się sesja pływań. Oczywiście Tomku będę punktualnie! Sobota 9, 00 jestem sam! O godzinie 9,30 jestem ciągle sam, ale dzwonie, może komunikacja, korki spóźnienie itp. Telefon nie odpowiada. Żegluje sam! O godzinie 14stej dzwoni Gosia, przepraszam, ale zaspałam, czy może jeszcze jesteś w klubie?! Bez komentarza z mojej strony!!!

 

Przypadek trzeci. Beata. Kapitalna dziewczyna i świetna żeglarka, ale ma chłopaka! On nie żegluje i jest zazdrosny. Efekt końcowy. Beaty nie ma na Docklands.

 

Przypadek czwarty / multi, / bo dotyczący większości polaków. Składka członkowska upoważniająca do nieograniczonego dostępu do żeglowania w klubie, wynosi 110 funtów rocznie. Jednorazowa opłata za wypożyczenie łodzi równa się 10 funtów. Pytanie naszych rodaków! Czy ja będę 11ście razy w klubie by wypływać tą składkę???!!! Matematyka, 110 funtów rocznie, to 2 funty tygodniowo!!??

 

Przypadek piąty, ostatni. Regatowcy. W klubie, a jakże organizowane są regaty. Ale!!! Żeby nie przeszkadzać innym regaty organizowane są w poniedziałki, a uczestnictwo w nich kosztuje 5 funtów wpisowego. Zorganizujmy, więc tajne, ukryte, podziemne regaty za darmo. W czasie trwania sobotnio-niedzielnej, otwartej sesji wypożyczamy łódki i niby rekreacyjnie spotykamy się na wodzie. Na chama wpierniczamy się w akwen szkoleniowy, bo tam akurat są postawione boje i nie zważając na kursantów, się ścigamy. Kursanci z przerażeniem uciekają, a instruktorzy nie wiedzą jak nad tym chaosem zapanować. Na motorówce przypływa menadżer do spraw szkolenia i jest ostre opierniczanie. Nasi z podkulonymi ogonami i obrażoną miną odchodzą.

 

W Angielskim klubie panują zasady, a egzekwują je zawodowi /opłacani/ instruktorzy. Klub oferuje żeglowanie, sprzęt, bezpieczeństwo, higienę i wiedzę. Wszystko jest poukładane i ma swoje ramy organizacyjne. W Polsce wszystko jest klubowe, czyli niczyje. Pilnuje tego społecznie bosman, który po wczorajszym, lub nawet dzisiejszym, chętniej by pospał niż coś robił. Organizacji nie ma żadnej, a każdy może do woli rozwijać swój indywidualizm, czyli warcholstwo po prostu. Te dwa zupełnie przeciwstawne światy nie mogły istnieć razem. Nasi rodacy hurtowo obrazili się na angielską metodę prowadzenie klubu i odeszli w zapomnienie. Szkoda, że tak bardzo chcieli zapomnieć, że są tutaj jedynie gośćmi i że trzeba przestrzegać zasad gospodarza. Tym bardziej, że zasady te działają.

 

Na koniec chciałbym odpowiedzieć, na pytanie. Dlaczego my nie zarabiamy kasy? No, bo niby kto miałby ją zarobić? Jeżeli nawet zebrałaby się grupa, która w jakimś klubie X np: na Pogorii zorganizowałaby weselne przyjęcia. To po pierwszych zarobionych pieniądzach została by rozszarpana przez pozostałych członków klubu. Bo przecież mnie się też należy!!! Ci biedacy, narobiliby się po łokcie, a nawet nie dostali by zwrotu kosztów. Wszyscy ostatecznie by się skłócili i z dalszych, już zapłaconych przyjęć były by nici. Wiem, co piszę! Już to widziałem. Nie chcę wymieniać nazwisk, ale dokładnie pamiętam.

 

Ostatecznie, więc jest tak. Kasy nie ma. Niewykorzystana infrastruktura stoi odłogiem. Wielu nie ma zajęcia i perspektywy na przyszłość. A członkowie klubów z nadzieją wypatrują na dotacje z kasy administracyjnej. Zarabianie pieniędzy, które na świecie jest traktowane jak cnota, w naszym kraju jest powodem do wstydu, kłótni i problemów. To taki syndrom polaka zubożałego szlachcica. Co to sprzedał ostatni kontusz, ale zazdrościł karczmarzowi żydowi. Sam jednak do pracy się nie weźmie, bo przecież się nie godzi.

 

Najgorsze jest to, że wielu miało okazje zobaczyć jak to funkcjonuje i działa, tu w Londynie. I nawet nie spróbowali wyciągnąć z tego wniosków. Nachodzi mi na myśl zmiana pewnego przysłowia.

 

Cudze ganicie, swego nie macie.

Wielkie mniemanie wszak posiadacie.

 

I chyba wieszcz nie pogniewałby się za taką przeróbkę, dla podsumowania moich przemyśleń.

 

 

Tomasz ,Bezan, Mazur.