|
||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
|
Ciekawostki i …….. osobliwości jeziora Pogoria I. Londyn 05.10.2009.
W czasie moich spacerów nad brzegami jeziora Pogoria I, zaobserwowałem wiele rzeczy ciekawych, śmiesznych, czy interesujących. W poprzednim odcinku tej mini serii opowiadałem wam, o PRL-owskich złotówkach – podkładkach pod śruby i wkręty. Tym razem wyczulone oko redaktorskie J zwróciło uwagę na swoistą, szkutniczą przedsiębiorczość Polaków – Wędkarzy , popularnie nazywanych „gliździarzami”.
Wiedza jest to powszechna, że w wody ryba bierze lepiej niż z brzegu!!! Niestety, żeby na wodę wypłynąć jest potrzebna łódka i nie ma od tego odwołania. Dla braci żeglarskiej, samo pływanie jest przyjemnością i sprzęt pływający stanowi estetyczną ozdobę czystego i eleganckiego sportu, jakim żeglarstwo niekwestionowanie jest. Zupełnie inne priorytety mają „ przyjaciele moczonego kija „ tam sprawy estetyki schodzą na zupełne tło tematu. Rzecz rozchodzi się przecież o RYBĘ i to TAKKKKKKĄ RYBĘ!!!
Przedsiębiorczy wędkarze wykonywali swoje „łodzie” z przeróżnych materiałów i w najdziwniejszy sposób. Mamy, więc „ cadilaka „ łódkę metalową o kolosalnych rozmiarach, wyposażoną w skrzydlate stateczniki. Sprawia to kolosalnie śmieszne wrażenie, wiosłowej łodzi wędkarskiej o kształtach F1. Do kolekcji mamy również kilka, „kwadraciaków” czyli pływających skrzyń metalowych lub drewnianych, których opływowy kształt i smukłość sylwetki ustępuje jedynie trzydrzwiowej szafie z gierkowskiej meblościanki. Doliczyć należy do tego „trimaran wędkarski” czyli pomysłowość razy trzy. Ta mała łódeczka się po prostu wywracała pewnie, dlatego, że jej pierwotnym przeznaczeniem było być bączkiem. Właściciel postanowił jednak mieć z niej łódź wędkarską na miarę, co najmniej kutra na mieczniki. Do tej łupinki dokręcone zostały pływaki ( nieokreślone elementy przemysłowego wyposażenia jakiegoś okolicznego zakładu pracy ) i już mamy iście karaibską łódkę na Pogorii I w Dąbrowie Górniczej. Hitem tej floty ”poławiaczy karpi” jest dziwna metalowa łódka o kadłubie ni to amfibii, ni to pocisku V2. Chodzą słuchy, że w latach dawnych jakiś domorosły konstruktor, budował wiosłową łódź podwodną! Cały ten wynalazek zatonął o mało nie zabierając na dno nieszczęsnego wynalazcy. Podobno wydobyto to „cacko” techniki, odpowiednio przycięto i tak powstało to pływające, wędkarskie monstrum. Śmiechu warte te konstrukcje powiecie! W większości wypadków brzydkie to jak listopadowa noc. Niemniej jednak stanowi specyficzną formę folkloru miejsca i właśnie w takim świetle powinna być postrzegana. Gdy już opowiadam o wędkarzach, to ciśnie się sama pewna śmieszna historyjka, której byłem świadkiem, uczestnikiem i spadkobiercom. Jest to historia o tym jak bączek SZUWAREK, trafił do KSW Fregata. Było to dawno!!! Piękny niedzielny ranek. Siedzieliśmy razem w gronie nieformalnej grupy „Bandy Pszczółki Maj” w klubie Hutnik nad Pogorią I. Nie zdecydowaliśmy jeszcze co zrobimy z tak miło zaczętym dniem, gdy na parking pod restauracje Hutnik ( obecny Neptun ) podjechał dziwnie zapakowany samochód. Nie pamiętam marki, wiem jednak, że mocno siedział na resorach. Na bagażniku dachowym przypięta był malutka łódeczka niebieskiego koloru. Ten fakt przykuł naszą uwagę. Z samochodu wyszli dwaj panowie słusznych rozmiarów i jeszcze słuszniejszej wagi, oraz dwie panie, które ni w rozmiarach ni w wadze im nie ustępowały. To trochę tłumaczyło resorowe „zanurzenia” pojazdu. Niemniej jednak panie zaczęły wydobywać z czeluści bagażników coraz to więcej piknikowego sprzętu. Były tam koce, termosy, krzesełka rozkładane i piękny wiklinowy koszyk piknikowy, pełny wykwintnych przysmaków. Biwak zapowiadał się fenomenalnie. Panowie z lekkością siłaczy zdjęli łódeczkę z bagażnika i zwodowali w jeziorze. Natomiast z tego samego bagażnika, co piknikowe specjały, wyciągnęli sprzęt wędkarski w ilości hurtowej. Czego tam nie było!!!??? Torby, wędki, pudełka, siatki, podbieraki, podpórki itp. Wszystko to stanowiło widok ucieszny, ale daleko jeszcze do prawdziwej komedii, jaka miała się rozegrać. Całe to egzotyczne towarzystwo, wraz z całym sprzętem, postanowiło zapakować się do tej malutkiej łódeczki przywiezionej na bagażniku. Czyli na początek poszły na pokład dwie panie słusznych rozmiarów, oraz sprzęt piknikowy wraz z termosami i koszykiem. Było przy tym trochę krzyków, kołysania i pisków. Następnie miejsce zajęli dwaj panowie o rozmiarach słuszniejszych niż panie i oczywiście cały wędkarski sprzęt. W efekcie burty wystawały z wody na wysokość może czterech centymetrów. Ciasno tam było jak w małym fiacie, a każda próba poroszenia się powodowała niebezpieczny przechył. Panowie dziarsko zabrali się do wiosłowania. Na szczęście dla nich nie wypływali za daleko! Już 10sięć metrów za pomostami postanowili wędkarskich sukcesów. Oczywiście trzeba było rozłożyć i zarzucić wędki. To jednak było już za wielkie obciążenie dla tego biednego bączka. Rozłożony kij teleskopowy przeważył!!! Cała „jednostka” wraz z zawartością się klasycznie wywaliła. Pisk! Krzyk!! Złorzeczenia!!! Strach!!!! Przekleństwa!!!! Rzuciliśmy się do wody! Tam płytko, woda sięga zaledwie do piersi, ale panika nieszczęsnych piknikowiczów, nie pozwala im dostrzec tego faktu. Jesteśmy na miejscu. Uspokajamy całą sytuacje i wyprowadzamy ludzi z wody. Na powierzchni unosi się przewrócona łódka, sprzęt piknikowo – wędkarski i wiklinowy koszyk na prowiant. Jest jak w kabarecie. Panie na brzegu wyżymają ubrania. Panowie łapią w wodzie tonący dobytek i z jego resztkami powracają na brzeg. Zawstydzeni, smutni, mokrzy. Na brzegu czeka ich jednak furia pań!!! Ty stary Ch… chciałeś mnie utopić!!! Po takim przywitaniu dalej było już tylko lepiej. Panie wędkami okładały niedoszłych wędkarzy, a ci w popłochu chowają się w samochodzie. Zostawili cały ten majdan i uciekli! Jeden z panów zdołał jeszcze krzyknąć, że przyjedzie za tydzień po te rzeczy i wraz z całą swoją gromadką, z piskiem opon wyjechał z ośrodka. Wydobyliśmy biedną łódkę i przez szereg lat pielęgnowaliśmy. Nikt, bowiem już się po nią nie pojawił. W momencie przejścia do KSW Fregata, zapakowałem swój pryz. Odnowiłem to pływadełko, pomalowałem i nadałem imię SZUWAREK. Od tamtego czasu, do dziś pełni funkcję naczelnego bączka klubu. Kiedyś dla zabicia czasu, podpiąłem do Szuwarka silnik Wierierok 8km. Szuwarek pofrunął !!! To już jednak inne opowiadanie.
Tomasz „Bezan” Mazur
|
|