![]()
|
||||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
|
Nie taki zmywak straszny, jak go malują! Londyn 03.01.2009. Idzie Królewna Śnieżka przez las i spotyka trzy krasnoludki. Kto wy jesteście pyta? My jesteśmy Siedem Krasnoludków! Jak to siedem, kiedy was jest tylko trzech. A tak wiemy. Mamy kłopoty kadrowe, bo reszta na zmywaku pracuje w Londynie! Zaczynamy od dowcipu, ale nie będzie wesoło!
Dawno, dawno temu, gdzieś w odległym kraju nad Wisłą, około roku 2004, w prasie, TV, Radiu i oczywiście w ustach polityków, było tysiące zachęt do emigrowania i poszukiwania pracy zagranicą. Jest to o tyle ciekawe, że do wyjazdu polaków do pracy zagranicą agitowali polscy politycy. Na czele z Żelaznym Kanclerzem, Leszkiem Milerem. Trochę się temu nie dziwię, bo w roku 2004, Polska miała 30% bezrobotnych, a sam „żelazny” skończył jako „ołowiany”, albo raczej „gliniany” kanclerz. To też ciekawe bo jak sam powiadał „ faceta poznaje się po tym jak kończy, a nie po tym jak zaczyna”!? Potem było fajnie, bo pisano przerażające historie o pracy Polaków w Anglii, a nawet jakieś reportaże w TV się pojawiały. Generalnie jednak wszystko nastawiona było na zachęcanie do wyjazdów. Anglia i Irlandia, pokazywane jako raje na ziemi przyciągały naszych łatwowiernych i zdesperowanych rodaków. Po totalnej klęsce Milera, nastały czasy Ciemnej Strony Mocy, czyli klanu Braci K. Jak mówił wielki master Yoda, „ Zawsze dwóch ich jest, nie mniej, nie więcej”. W tym czasie była nas już w Anglii spora gromadka, jakieś kilka milionów, a w samym tylko Londynie mieszkało 1,5 miliona Polaków. Daliśmy się już poznać jako nieźli fachowcy, a mit chodzących po ulicach Polski, białych misiów, powoli zanikał w świadomości tubylców. I wtedy wydarzył się kwiatek! Po pierwsze na emigracje udał się Premier Rzeczpospolitej Kazimierz Marcinkiewicz. Po drugie jeden z braci K, do dzisiaj mam problemy z ich rozróżnianiem, przyjechał do Londynu w celu przepraszania. Byłem przekonany, że przyjechał nas przeprosić za siebie, i działania swojego rządu. Ale nie! Możecie mi uwierzyć, ale ten człowiek przepraszał Premiera Wielkiej Brytanii za polskich nieudaczników życiowych, którzy szukają schronienia pod skrzydłami opiekuńczej Elżbiety II. Trochę było zamieszania, bo Polaków bronił Premier Anglii, widzący i doceniający naszą pracę i zaangażowanie w rozwój gospodarczy Królestwa. Panu K. zapamiętaliśmy jego słowa i w zamian w czasie kolejnych wyborów, a niefortunnie dla niego, pozwolono nam głosować, przegoniliśmy go ze stołka. I wtedy nastał Donald wraz ze swoim krótkotrwałym, bo krótkotrwałym, ale cudem gospodarczym w Polsce. Cud trwał jakieś siedem miesięcy, ale kilku się nabrało. Otóż w prasie, TV, radiu i Internecie, zapanowały sensacyjna wiadomość, że oto wraz z odejściem Lordów K, w Polsce jest jak w raju, a nawet lepiej. Wszyscy się prześcigali w zachwalaniu i zachęcaniu do powrotu, bo to ojczyzna nas potrzebuje i znowu jesteście potrzebni. Nawet kilku takich, co wrócili pokazywali w dziennikach. Były łzy wzruszenia, kwiaty, a brakowało jedynie dzieci w krakowskich strojach i plebana. Minęło kilka miesięcy. Na Wall Street wszystko padło na łeb na szyję i rozwaliło się sierdzącymi, rozlanymi bebechami na cały świat. Na cały, ale nasz raj nadwiślański miał być czysty, nieskalany, dziewiczy i dostatni. Tak zapewniał nawet Premier Donald. Niestety dobrymi intencjami jest piekło wybrukowane. Kryzys dotarł i do Polski! Choć ja mam uczucie, że on nigdy z Polski nie wyjechał. Polska jest, bowiem ojczyzną kryzysu. Czuje się on w naszym kraju fantastycznie i towarzyszy nam od urodzenia do śmierci. Przynajmniej ja pamiętam, że od zawsze w TV mówiono o kryzysie. Były nawet takie wyroby czekolado – podobne z lat 80-siątych z napisem na opakowaniu „i w kryzysie nie damy się”. Fajne takie barachło, co małym malkontentom zapychało pysk czymś słodkim, nie mając oczywiście nić wspólnego z czekoladom. Sorki! Było sprzedawane na kartki zamiennie za czekoladę. Ojcowie nie byli zadowoleni z tego, bo za czekoladę można było kupić wódkę, a takim produktem jeszcze wtedy nie zapychano rozwrzeszczanych pysków dzieci. Jak czytam, to teraz tak się właśnie robi, ale i wódki jest już wystarczająco i dla tatusia i dla małego. Słowem kryzys u nas mieszkał, mieszka i mieszkał będzie. Zatem jak już ogłoszono, że jest i się nie da go ukryć oraz, że będą skutki negatywne dla gospodarki, to się znowu okazało, że nie jesteśmy potrzebni. Lepiej jest dalej trzymać na posadach niekompetentnych ludzi ( przykład pani z Dworca Centralnego PKP w Warszawie, zapytana przez cudzoziemca w trzech językach o dojazd do Obozu w Treblince, jako jedyną odpowiedź udzieliła „czego on chce” ) fakt autentyczny obserwacja Bramreji w czasie pobytu w Warszawie, a młodym zafundować darmowe lekcje zachodniej cywilizacji na emigracyjnym chlebie. I wszystko było by fajnie, bez zasadniczych zmian, czyli jak zwykle. Ale Pan kryzys zawitał na Wyspy! I teraz zaczną się schody, jakich mało. Miejscowi zaczynają tracić pracę. Wyśmiewany w polskiej prasie zmywak, okupowany jest przez emigrantów z Francji, a jako pokojówki pracują już nawet Szwedki i obywatelki Brytyjskiego Królestwa. Trwa walka o przetrwanie, którą wygrają osobnicy o dobrej reputacji i zdolnościach adaptacyjnych, a przede wszystkim zdolni do nauki. Ten ostatni warunek dyskredytuje naszych rodaków. Znam osobiście młodych ludzi, którzy po kilku latach pobytu w Anglii, nie nauczyli się języka miejscowego w stopniu nawet podstawowym. Do tego dochodzi jeszcze Tradycja! Żeby się czegoś nauczyć o Polsce i Polakach, trzeba sporo czasu przebywać zagranicą. Dopiero to daje odpowiednią perspektywę widzenia i postrzegania. Charakteryzuje nas niestety mina „skrzywdzonego dziecka”, tyle pisano o polakach dobrego w gazetach, że sami w to uwierzyliśmy. Uwierzyliśmy, że jesteśmy świetnymi pracownikami, że jesteśmy fachowcami oraz w to, że jesteśmy niezastąpieni. Jeżeli się okazuje można nas spokojnie zastąpić innymi nacjami, a nasza postawa choćby do konieczności posiadania urlopu w Święta, jest nie do przyjęcia dla pracodawców. A my na to oczywiście robimy minę skrzywdzonego dziecka i traktujemy tych „obcych” jako wrogów Narodu Polskiego i świętej tradycji chrześcijańskiej. Ogólnie wśród polskich pracowników panuje przekonanie, że pracują tu z musu, a miejscowi pracodawcy wykorzystują ich jak dawniej zaborcy, chłopa pańszczyźnianego. Taki swoisty ciąg dalszy martyrologii narodowej. Słowem jest ciekawie! Kryzys w Polsce, choć miało go nie być! Kryzys w Anglii, choć jest, to Polacy próbują go nie dostrzegać! Tracimy pracę nawet na zmywakach. Podbierają ją mam miejscowi, oraz inni przybysze z krajów unii. Ja postawiłem na naukę. Pierwszy cel to opanowanie języka. OK. Udało się w stopniu bardzo zadawalającym. Dziś oglądanie filmu po polsku, czy po angielsku nie robi mi większej różnicy. Po drugie poszukałem gałęzi, w której dobrze się czuję i w której jest praca. Zostałem kucharzem. Pracy mam aż nadto, czasami po prostu odmawiam, bo kiedyś trzeba iść spać. Oddaliłem się jednak znacznie od polskich znajomych. Szkoda mi czasu na narzekanie. Uczę się i pracuję, a ponadto się uśmiecham. Może to oznacza, że jestem zdrajcą narodowym? A może jest to jedyna postawa, która do czegoś prowadzi? Polubiłem Anglię. Coraz lepiej się tutaj czuję. Postanowiłem, więc nie zasilać na razie kadr „Siedmiu Krasnoludków”. Jestem jednak przekonany, że do Polski wróci sporo naszych rodaków. Głównie tych odpornych na wiedzę i naukę. Dla Polski marna z nich pociecha, ale mnie osobiście będzie mniej wstyd w Anglii, kiedy ich już nie będzie. Zatem zaczyna się kolejny rok. Rok trudny. W przeszłości można było ratować się emigracją do Anglii, przed kryzysem w Polsce. Obecnie takiej drogi nie ma. W chwili, gdy składaliśmy sobie życzenia noworoczne, z łezką wspominałem nasze osiągnięcia z 2008 roku. Życzę wszystkim by ten Nowy nie był gorszy od starego. I to już będzie wystarczający sukces.
Tomasz. Bezan. Mazur.
|
|