Wydarzenia Halsowanie U Bezana Żaglokultura Żaglopodróże Sylwetki
Debiuty Korespondenci Galeria Pogoria Linki Home

 

 

 

Złoty środek!

Londyn 14.10.2008.

Tytułowy „ Złoty środek”, to takie rozwiązanie, które powoduje, że mamy całą owcę i sytego wilka. Nie będziemy dzisiaj jednak dywagować o żeglarskich szkoleniach, czy o konieczności, lub nie, rejestracji jachtów. Dzisiaj zajmiemy się żeglarską estetyką. Zbigniew Herbert zdefiniował ten problem jako „ kwestie smaku”. Właśnie o tym „smaku” jego braku lub „ przelukrowania” porozważamy sobie na łamach naszej strony.
Wstęp ten dotyczył oczywiście, wyglądu naszej żeglarskiej społeczności. Wyglądu, ubioru i pewnym braku elementarnej wiedzy z dziedziny poszanowania własnej tożsamości. Przecież wiadomo, że tożsamość jest pochodną tradycji i historii. Spróbuję dzisiaj udowodnić i uświadomić, że brak zachowania tradycji w żeglarstwie, spłyci ten sport do poziomu, w jaki odbierane jest dzisiaj judo. Czyli sportu ograbionego z otoczki filozofii i sposobu na życie. W żeglarstwie pozostaną jedynie rekordy, medale i liczone w skrzynkach, wypite ilości piwa. Model żeglarstwa jako szkoły ducha i sposobu na wychowanie, postawa życiowa typu „yachtsman”, unicestwiają dzisiaj sami żeglarze.

Nie zawsze tak było!
Szczególnie po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, a co za tym idzie dostępu do morza, przynależność do klubu żeglarskiego traktowana była jako nominacja społeczna. Wystarczy przytoczyć nazwiska i funkcje niektórych organizatorów początków amatorskiego żeglarstwa w Polsce. Architekt i artysta malarz, scenograf i dyrektor Teatru Wielkiego, Opery Warszawskiej Antoni Aleksandrowicz. Admirał Kazimierz Porębski prezes Ligi Morskiej i Rzecznej. Generał Mariusz Zaruski literat, poeta, taternik i kawalerzysta. Janusz ks. Radziwiłł. Oczywiście same wielkie nazwiska nic jeszcze nie znaczą. W książkach YKP 1924-1999 oraz w kapitalnej autobiografii „ Z Floty Carskiej do Polskiej” Mamerta Stankiewicza, można doskonale wywnioskować, jakim klimatem otoczeni byli żeglarze i marynarze. Wizyty statków w obcych portach zawsze były okazją do odwiedzin zamieszkującej polonii. Takie wizyty traktowano jako święto polskości, a zaangażowanie Konsulatu czy Ambasady traktowano jako rzecz normalną. O nastawieniu do ludzi morza w okresie przed wojennym, świadczy również fakt objęcia przez Prezydenta RP funkcji Honorowego Komandora Yacht Klubu Polski. Funkcję taką pełnił w czasie II Wojny Światowej Prezydent RP na uchodźstwie, Władysław Raczkiewicz.

Pasjonaci amatorskiego żeglarstwa, postrzegani byli jako naturalna rzesza przyszłych kandydatów do służby morskiej. Z żeglarskich klubów wywodzili się przyszli studenci Szkoły Morskiej i kadeci Marynarki Wojennej. Pięknym momentem było nadanie dla YKP przywileju posługiwania się banderą MW z wpisanym godłem klubu 1927r. Morze doceniano, a ludzi morza traktowano z honorem. Żeglarz, marynarz, był synonimem odwagi, męstwa i honoru.
Jak dynamiczny był rozwój floty RP niech potwierdzą liczby. W latach 1920 – 1923, cała flota handlowa składała się z jedynego statku szkoleniowego „Lwów”. W roku 1925, tonaż polskiej floty handlowej osiągnął 100 000 ton.

Wszystko to podkreślane specjalną otoczką, jakoby swoistą legendą, czarem morskiej służby. Marynarska musztra, etykieta flagowa, etyka zachowania i oczywiście odpowiedni strój, podkreślał ten jakże odrębny morski świat.
Za przykład niech posłuży archiwalne zdjęcie Marszałka, Wodza Naczelnego Wojska Polskiego Rydza Śmigłego, w czasie odbierania raportu rozpoczynającego sezon.

(Foto Rydza Śmigłego w żeglarskim mundurku w dziale „ W poszukiwaniu historii”.)

 

Po wojnie, wraz z odrodzeniem się żeglarstwa amatorskiego, tradycję te wskrzeszono i długi czas kultywowano. Osobiście pamiętam, że część kolegów z mojego pierwszego klubu KSW Hutnik, posiadała klubowe stroje i emblematy. Wyraźna była również dbałość o prawidłowy wygląd takich elementów żeglarskiej tradycji jak, podniesienie bandery, czy gala flagowa. Niestety moja działalność w żeglarskiej społeczności rozpoczynała się w okresie „upadku obyczajów”,to znaczy w okresie, gdy elementy te przestawały mieć znaczenie. Oczywiście byli ludzie wiedzę posiadający. Można się było od nich tej wiedzy nauczyć. Ogólnie jednak nie była to wiedza chętnie przyswajana. Powiem więcej, żeglarzy takich jak ja, tradycjonalistów, uważano za nieszkodliwych dziwaków, którzy lubią grzebać się w przeszłości. Mnie się udało! Kilka osób przekazało mi bezcenna wiedzę o żeglarskiej etykiecie i standardach zachowań w porcie, na jachcie itp. Do nauczycieli tych muszę zaliczyć, śp. Włodzimierza Gerharda, kapitana Jana Wątrobińskiego, komandora Zbyszka Rosołowskiego oraz instruktorów Ryszarda Bęca i Jarosława Jarmułowicza.

Niestety zjawisko odchodzenia od etyki, historii i tradycji przybrało dzisiaj taką formę, że konieczna jest moja interwencja w tej dziedzinie. Z przykrością obserwuję fotografię żeglarzy z dumą umieszczane na klubowych stronach internetowych. Nie chodzi tu o zwyczajne dni spędzane w klubie nad wodą, czy klubowe prace. Tu oczywiście panuje dowolność strojów. Nie mam pretensji do roznegliżowanych ciał, kąpiących się w promieniach słońca. Od tego jest wypoczynek, słońce i woda, żeby z tego korzystać. Z zażenowaniem jednak napawa mnie widok kolorowych, często mocno sfatygowanych „ bo używanych do prac portowych” ubrań klubowiczów w czasie uroczystości podniesienia bandery, rozpoczynającej sezon nawigacyjny. Rozpoczęcie Sezonu, powinno być świętem szczególnym, podniosłym i odpowiednio celebrowanym. Jak cię widzę tak cię piszą! To stara prawda. Dlatego estetyce żeglarskiego wyglądu, poświecę trochę więcej czasu.
Tradycyjne ubiory żeglarskie stylizowane są na mundurach Marynarki Wojennej. Szablonowym wręcz strojem jest zestaw: białe spodnie, granatowa marynarka typu dwurzędówka, koszula biała lub niebieska, czarny lub granatowy krawat, plus czapka granatowa lub z białym pokrowcem. Uzupełnienie tego szablonowego ubioru, stanowią klubowe emblematy i odznaczenia. Trzeba podkreślić, że ważnym elementem żeglarskich ubiorów była kolorystyka, czyli zaadaptowanie dla tych potrzeb koloru ciemno granatowego, czy też jak ktoś woli Navy Blue. Taki strój opisywany był w działach dotyczących etyki szkoleniowych podręczników żeglarstwa.

Zamysł takiej uniformizacji żeglarskiego bractwa był bardzo prosty. Uwypuklenie tej społeczności z pośród innych organizacji społecznych i nadanie jej członkom poczucia jedności. Ponieważ różnice wynikające z przynależności do różnych klubów ( znaczki klubowe itp.) i tak były ze spajane w całość poprzez jednolity typ i barwę stroju. Zamysł ten dotyczył nie tylko żeglarzy. Takie same rozwiązania przyjęte były w harcerstwie, związkach sportowych i chociażby w szkołach. Nie czas tu ani miejsce, na psychologiczne rozważanie dobrodziejstwa jednoczenia w grupy „kolektywizacji”. Czy też nad niszczeniem indywidualizmu i zwalczanie wolnej myśli. Faktem jest, że ludzie ubrani w jeden sposób i należący do zorganizowanej formy społeczności, w sposób naturalny stają się silniejsi i bardziej pewni siebie. Większe jest zaufanie i sposób zarządzania taką grupą jest zdecydowanie bardziej skuteczny.
Proces ten przybrał bardzo zniekształconą formę w czasach socjalizmu. To właśnie tutaj można się doszukiwać tak radykalnego odejścia od tej tradycji w okresie po 1989roku. W okresie tym niszczono wszystko, co miało związek z reżimem i nie dbano o historyczne, czy tradycyjne podstawy nazw, strojów, pomników. Jako doskonały przykład można podać zmianę nazwy kopalni w Jaworznie. Z „ Komuna Paryska” przemianowanej na „ Jan Kanty”. Tylko, co miała „ Komuna Paryska” do totalitarnego systemu CCCP?! Niestety w tym ferworze nienawiści dla „komunizmu” , którego w Polsce faktycznie nigdy nie było, zlikwidowaliśmy wiele z naszej własnej tradycji, niszcząc przy tym naszą tożsamość.
Taki proces dotknął i naszą żeglarską brać. Kluby znalazły się w zupełnie nowej rzeczywistości. Przez kilkadziesiąt lat dotowane, albo zgoła utrzymywane przez socjalistyczne zakłady pracy, nagle znalazły się na własnym rozrachunku. Bardzo trudno było się przestawić na nową rzeczywistość. Większość żeglarskich stowarzyszeń tej transformacji nie przetrwała. Odbywało się wysprzedawanie sprzętu, terenów i infrastruktury klubowej. Pojawiały się pomysły stworzenia spółek żeglarskich itp. Podkreślić trzeba, że w tamtym czasie zaprzestano wychowania nowych kadr! Walka o dzisiaj przekreślała perspektywiczne myślenie. Niepewność jutra budziła beznadzieję.
Całe szczęście nie we wszystkich. Gdzieś tam, na ścianach klubowych wisiały fotografie z uroczystości w latach poprzednich. Na fotografiach tych, widać było jednakowo ubranych żeglarzy, uroczystości chrztu jachtów, rozpoczęcia i zakończenia sezonów, regaty. W szafach przechowały się klubowe stroje, proporce, emblematy. Najważniejsze, że w klubach zachowali się ludzie, których można było o te rzeczy zapytać. Wiedza ta, z całym wstrętem odrzucana, jako pokłosie totalitarnego zniewoleni, była dostępna. Tylko trzeba było chcieć jej poszukać.
Generalnie jednak obrano inną opcję. Zignorowano postawę typu „yachtsman”, a wykreowano postawę morskiego włóczęgi. I to ten model zaczął obowiązywać w klubach, w portach i na mazurskich rejsach. Postawę tą można doskonale zaobserwować na prawie każdej internetowej stronie dotyczącej żeglarstwa. Wolność, przemieniła się w anarchię.
Czas z tym skończyć! Widzę to bardzo dokładnie ja, ale spostrzegli to również inni koledzy żeglarze. Za przykłady pozytywne podać należy kolegów z klubów KSW Fregata i KSW Hutnik. Jednakowe koszulki z emblematami czynią, że kluby te są widoczne i rozpoznawalne. Przecież niekoniecznie trzeba inwestować w dosyć drogie marynarki. Pomysł jednakowych koszulek i polarowych kurtek uważam za trafiony (swoisty złoty środek). Czyli można mieć myśli pozytywne! W problematyce drgnęło. Za przykładem jednych, pójdą inni i w przyszłości powinniśmy się spodziewać efektów.
W sprawie ubiorów mam jeszcze jednak pewną uwagę! Chodzi mianowicie o te ohydne, zielone gumówki, którymi to nasza brać żeglarska okrywa się w czasie deszczu. Ani to strój ładny! Ani wygodny! Ani funkcjonalny! Jeżeli nawet nie przepuści deszczu do środka, to i tak odzież pod spodem mokra jest od potu. Stęchnie to i śmierdzi dość obrzydliwie. Jest oczywiście nietrwałe. Wystarczy lekkie zaczepienie o knagę, lub inny wystający element żeglarskiego osprzętu i rozerwanie gotowe. Kabaret zaczyna się w momencie, gdy przez nieuwagę rozerwiesz spodnie w kroku, ha lub nieco z tyłu. Dlaczego więc tak nieudany wyrób cieszy się tak wielką popularnością? Odpowiedź jest prosta. Jest tani. A nawet trzeba by sprecyzować, że jest darmowy! Często otrzymywany w zakładach pracy jako odzież przeciw deszczowa. I tutaj dochodzimy do tematu, jaki poruszę w kolejnym artykule „U Bezana”. Czyli o tym, jakie są różnice w ubiorach na łódkę żeglarzy polskich i angielskich.

Zapraszam do czytania kolejnych odsłon mojego działu.

Tomasz „Bezan” Mazur.