Wydarzenia Halsowanie U Bezana Żaglokultura Żaglopodróże Sylwetki
Debiuty Korespondenci Galeria Pogoria Linki Home

 

 

 

Nowa, ale tonąca! Dlatego bez wartości.....!

Londyn 03.12.2007.

Tak określił nartę wodną w protokole przekazania kolega kapitan Jan Wątrobiński. Uważam, że takie określenie świetnie pasuje do tematu mojego dzisiejszego materiału.

Polecam wszystkim grudniowy numer Żagli. O już widzę uśmiechy czytających i prawie słyszę komentarze typu, „ pewnie, że polecasz, bo napisano tam o twoim klubie, a i nawet załapałeś się na fotkę”. Prawdą jest, że 20-sta strona zawiera artykuł o 25-lecia YKP Londyn i prawdą jest, że rodzinna fotografia ujęła wszystkich, prawie wszystkich, uczestników jubileuszu. Proszę się nie martwić, nie wpadłem w samouwielbienie, narcyzm czy jakieś inne cholerstwo. Mam w domu lusterko, więc daleko mi od tego. Chciałem zwrócić uwagę na inny materiał, genialny materiał, którym dzisiaj się będę posiłkował.
Chodzi o artykuł Jerzego Kubaszewskiego pt. Czy śródlądowe jachty mogą tonąć? Już na samym wstępie posłużę się cytatem.

„ Na szkoleniach żeglarskich uczy się, że po wywrotce jachtu śródlądowego nie należy odpływać od łodzi, traktując ją jak tratwę ratunkową. Ta powszechnie znana zasada okazała się niebezpieczna dla załóg wielu jednostek, które wywrócił tragiczny sierpniowy biały szkwał na Mazurach. Tonące jachty stawały się, bowiem śmiertelną pułapką dla żeglarzy. Czyżby szkolono nieprawidłowo? Czy to stan techniczny zatopionych jednostek uniemożliwiał spełnienie ich ratowniczych funkcji?”

Pytania postawione we wprowadzeniu do dalszej części artykułu przyprawiły mnie o ból głowy. No, bo przecież ja, jako instruktor żeglarstwa sam takich właśnie „herezji” uczyłem. Tutaj śpieszę przyznać, że uczyłem wiedzy książkowej. Dlaczego? Bo nigdy nie wywróciłem jachtu kabinowego osobiście. OK. jachty mieczowe, odkryto-pokładowe tak, i nie tonęły, ale kabinówki nigdy! Oczywiście kilkakrotnie widziałem takie zdarzenia, ba nawet kilkakrotnie uczestniczyłem w akcjach ratunkowych i wywrócone jachty nie tonęły! Wielokrotnie pomagałem w remontach łódek moich kolegów, sam też mam doświadczenie z własną kabinówką i wiem, że są one wyposażone w komory wypornościowe. Ponadto wszystkie książki i wszyscy moi nauczyciele wpajali mi taką właśnie prawidłowość. Jacht mieczowy kabinowy może się wywrócić! Jacht kabinowy mieczowy nie może zatonąć, ponieważ jest konstrukcyjnie wyposażony w komory wypornościowe! Zatem może ja wcale źle nie uczyłem? Komory są, sam widziałem. Jachty po wywróceniu nie tonęły, sam widziałem. Potwierdzały tą wiedzę książki i wiedza moich mentorów żeglarstwa. Więc chyba mogę sobie wybaczyć to, że sam się nie wywaliłem nigdy na moim Chrząszczyku, po to by zobaczyć osobiście czy nie utonie.
Moi kochani! Nie poszłaby na dno moja ukochana SUCHA. Powiem więcej, nie utonęłyby też znane mi z początków mojej żeglarskiej kariery Oriony, Venuski, Maki, Mikra, Morsy i Cariny. Dlaczego? Dlatego moi kochani, że do tych typów jachtów reguła niezatapialności jachtów śródlądowych właśnie się toczyła. Zacytuję tu inny fragment wspomnianego wyżej artykułu.

„ Po wejściu Polski do Unii Europejskiej wprowadzono przepisy RCD (Recreational Craft Directive), które nakazały projektowanie jachtów według tak zwanych kategorii projektowych. Dla wód śródlądowych ( kategoria projektowa D) wymagania statecznościowe są łatwe do spełnienia, lecz ograniczenia warunków żeglugowych – wyjątkowo ostre. Jacht taki nie powinien żeglować w wietrze powyżej 4B i fali większej niż 0,5m. Łódką projektowanym w kategorii C postawiono wyższe wymagania statecznościowe, dopuszczając jednocześnie żeglowanie do 6B przy fali 2m. Jachty takie, jeżeli ich długość przekracza 6m, nie muszą mieć komór wypornościowych”.
Czyli problemy zaczęły się około roku 2004. Kamień z serca! Już wtedy nie szkoliłem i to nie ja namąciłem ludziom w głowach tą niezatapialnością. Powstaje jednak pytanie. Dlaczego skoro jachty starego typu są bezpieczniejsze, obecnie na Mazurach pełno jest jachtów typu Tanga, Sasanki i inne? Dlaczego poczciwe i bezpieczne, Oriony, Cariny i Venuski spoczywają gdzieś w krzakach klubowych kątów zapomnienia? Pokażemy winnych tej sytuacji. Winni są, SZPAN, PRÓŻNOŚĆ i KASA.
Jachty nowego typu są jednostkami ślicznymi, wygodnymi, czyli takimi, co to można poszpanować. A to jest przecież ważne! Bo jak tu zrobić wrażenie na długonogiej, obfitującej w biust śliczności żeglując na Carinie?! Ani to ładne, ani miejsca w środku na nic nie ma. Dopłynąć do brzegów też się nie da, a o wyprostowaniu się w kabinie można zapomnieć. A że jest bezpieczna! Boże drogi, kogo to obchodzi! Właściciel takiego antyku, reliktu zapomnianej przeszłości, będzie traktowany jak dziwak, ekscentryk, lub po prostu jak biedak, co to z tą swoją bieda – skorupą pcha się w nie swoje sfery. I nie ma tu znaczenia, że Carinka ślicznie czyściutka, że wszystko tam lśni i chodzi jak w zegarku. Dziwak, biedak, obejść, wyśmiać, koniec!
Oczywiście, Ci od szpanowania też chcieliby szpanować tanio. To jest dopiero numer! Szukają, więc tanich ofert czarterowych. Firma, żeby tanio czarterować musi jacht tanio kupić, lub tanio wyprodukować. Tania produkcja polega na dokonywaniu wszystkich możliwych oszczędności. No i mamy produkt końcowy. Cwaniaka w bermudach, obwieszonego złotem, który zasiada za sterami tanio wykombinowanego cudeńka, lśniącego, przykuwającego uwagę, wzbudzającego pożądane i zamierzone uczucie zazdrości u innych. Czyli więc, „Nowe, ale tonące! Dlatego bez wartości”.
Trzeba się odnieść do artykułu bazowego, żeby prawdzie stało się zadość. W czasie białego szkwału utonęła jedna FOKA, czyli jacht starej konstrukcji. Czyli jachty starej konstrukcji, też toną!

„ Analizując listę zatopionych jednostek, dochodzimy do wniosku, że tylko jacht typu Foka ( dł. całkowita 5,42m) zatonął, choć nie powinien. Właściciel wydłubał materiał wypornościowy, mimo że oryginalna dokumentacja Foki przewiduje nie tylko wielkość, ale i położenie komór wypornościowych”.

Co tu dodawać? Twój wybór przyjacielu! Na głupotę nie ma lekarstwa, mówi ludowa mądrość.

Jeszcze jeden aspekt poruszony w artykule kol. Jerzego Kubaszewskiego, wymaga rozwinięcia.

„ Przepisy RCD powstały w oparciu o tradycje jachtingu zachodnioeuropejskiego, gdzie po wodach śródlądowych pływają lekkie łodzie bezkabinowe oraz kabinowe o cechach jachtu morskiego, projektowane w kategorii B lub nawet A. W kategorii D na zachodzie europy powstają jednostki odkryto pokładowe do dziennego pływania i nikomu nie przychodzi do głowy zaprojektowanie i zbudowanie 10-metrowego kabinowego jachtu żaglowego przeznaczonego do pływania tylko po jeziorach”.

Szanowni czytelnicy, jest to prawdą tak oczywistą jak i to, że na zachodzie szanuje się policjanta i nie oszukuje urzędów podatkowych. Głównie dlatego, że nie warto co trzeba dodać po prawdzie. Ci którzy stracili życie w czasie białego szkwału, też powiedzieliby pewnie, że nie warto było oszczędzać i wynająć trochę droższą ale bezpieczniejszą jednostkę. Niestety głosy tych co odeszli słyszymy nie zbyt często.
Od kilku lat pilnie obserwuję środowisko jachtingu w Anglii. W jakiś sposób w nim uczestniczę, to przez przynależność do angielskiego klubu żeglarskiego, przez nasze sobotnio niedzielne pływania, czy też wreszcie uczestnicząc w londyńskich wystawach żeglarskich. Zaobserwowałem zdecydowany podział na jachty odkryto pokładowe, najczęściej o cechach sportowych, lekkie, przeżaglowane, nietonące sprzęty do szaleństwa jakim jest dinghy sailing, oraz te inne. Czyli kabinowe jachty do uprawiania turystyki pod żaglami. Wszystkie jednak one posiadają solidną budowę i wyposażone są w mocny i wytrzymały żeglarski osprzęt. Jachty te przeznaczone są co najmniej do żeglugi przybrzeżnej. Jest to spowodowane tym, że po pierwsze w Anglii rozsiana jest po lądzie spora ilość kanałów pozwalających transportować jachty z jednaj strony wyspy na drugą, bez konieczności opływania całego lądu. Czyli ktoś kto spędzał sezon od strony Morza Północnego np. w okolicach Bostonu, ma możliwość kanałami przedostać się do Bristolu by poczuć powiew oceanicznych wiatrów, lub np. do Liverpoolu w celu odwiedzenia Morza Irlandzkiego. Po drugie, że całe żeglowanie śródlądowe na jachtach kabinowych, ogranicza się właściwie do tych kanałowych przelotów. Wynika z tego prosty wniosek, jachty muszą być solidne i spełniać wymagania żeglugi morskiej. Bo głównie po takich wodach pływają.
Niejednokrotnie obserwowałem polskie konstrukcje jachtów mazurskich only! Założenia: wysokość stania, duża przestronna część kokpitu plus stolik na balangi, ekstremalnie małe zanurzenie, nie przekroczenie długości jachtu ograniczanej czy to przepisami transportowymi, czy aktualnymi w danym okresie wymysłami PZŻ-tu. W efekcie widziałem „ piłki z masztami” albo jak lubił je nazywać mój kolego „ pływające szafy”, które zatraciły linię jachtową i dzielność żeglugową. Nic dodać nic ująć.
Kiedyś ktoś powiedział „ biednych ludzi nie stać na tanie rzeczy” Miały być nasze jachty wygodne, ładne i tanie. Takie też i mamy! Z tym że są tonące dlatego w mojej ocenie są jak ta wodna narta, bez wartości.

Jeszcze o kwalifikacjach. Przez cały okres mojej żeglarskiej przygody w Polsce obowiązywały patenty żeglarskie, czyli uprawnienia do prowadzenia określonych w przepisach jednostek żaglowych. Cały czas równo i nagminnie te patenty sprzedawano, kupowano, a nawet podrabiano. Był to bowiem dokument który pozwalał, albo nie pozwalał (jego brak) spędzić dwa tygodnie urlopu pod żaglami na mazurach.
Jako instruktor żeglarstwa, a potem jako V-ce komandor ds. szkolenia wielokrotnie spotkałem się z takimi ofertami. Najczęściej oferty takie składali różnej maści nowe biznesmany. Piszę to z pełną odpowiedzialnością, bo dobrze te sytuacje pamiętam i ciągle mam w głowie nazwiska tych ludzi. Biznesmamy typu nowobogacki Polak, kupowały wszystko co akurat było potrzebne i nie mogły zrozumieć, że do żeglowania nie jest potrzebny papier, lecz umiejętności. Za nic też nie potrafili pojąć, dlaczego zdecydowanie odmawiałem takim propozycjom. Mieli też o to pretensję do mnie niektórzy klubowi koledzy, bo takie biznesmamy przyjaźnie nastawione, to potencjalni sponsorzy klubu. U mnie nie kupili, ale w innych klubach tak. Dobrze ten proceder pamiętam. Chwała i gloria dla ustawodawców, że ten cyrk skończyli. Teraz będziemy się musieli uczyć dla umiejętności. Dla wielu patent był nowy, ale właściciel tonący, dlatego bez wartości. Teraz trzeba zdobyć wiedzę i umiejętności, a tego się nie kupi.

Na zakończenie trzeba sobie postawić pytanie. Czy opłacają się te wszystkie drobne oszustwa? Ktoś kogoś oszuka wciskając mu jacht zbudowany według kiepskich założeń. Ktoś oszuka wynajmującego jacht, pokazując mu nic nie warte kupione, uprawnienia do prowadzenia jednostki. Ktoś oszuka PZŻ, bo podłoży do kursu jakieś dwa fikcyjne nazwiska uczestników. Wszystko to za kilka stówek polskich złotych więcej lub mniej. Jeżeli weźmiemy pod uwagę koszty akcji ratowniczych, odszkodowań, leczenia i ubezpieczeń. Dodamy do tego straty spowodowane ograniczeniem ruchu turystycznego przez złą sławę regionów, to koszty te są olbrzymie. Tak, ale są to koszty ich! Znaczy gminy, państwa, ubezpieczycieli. Zysk jest malutki w porównaniu do tych kosztów, ale jest to zysk indywidualnej jednostki. Czyli co je moje to je moje. Tutaj jest sedno całej sprawy! Konieczna jest zmiana świadomości społecznej i społecznej odpowiedzialności za indywidualne czyny. Ta świadomość musi być nowa nietonąca i dlatego wartościowa.

Opisywaną w pierwszych słowach mojego materiału nartę, próbowaliśmy jakoś wykorzystać do pływania. Kolego próbował ją przywiązywać linką do nogi. Miało to spowodować, że zgubiona w czasie ślizgu do wodzie nie utonie tak całkowicie bo utrzyma ją linka. Okazało się to dość bolesnym doświadczeniem, bo w czasie pędu naprężenie linki powodowało szarpnięcia i obdarcia skóry w czasie gubienia tej ślicznej narty. Próbowaliśmy też naszą ulubioną polską metodą „ może jakoś się uda” tej narty nie zgubić. Niestety zgubiliśmy i zgodnie z wpisem w protokole utonęła! Przykro to pisać, ale tak stanie się ze wszystkimi jednostkami wybudowanymi niezgodnie z dobrą szkołą jachtingu i zdrowym rozsądkiem. Wszyscy ci, którzy patenty pokupowali też powinni mieć się na baczności.

Po utracie tej,nowej ale tonącej, przez lata wykorzystywaliśmy stare narty. Odnowione, bajerancko pomalowane dawały wszystkim wiele radości. Na nowe, solidne nie było nas stać. Może jest to jednak dobra droga.

Tomasz Bezan Mazur