Żeglarskie święto na Pogorii I.
Londyn 15,01,2007.
Wspomnienia z urlopu.
Mamy piękny sobotni ranek, jest 23 września. Obudziłem się dosyć wcześnie, jak na czas moich urlopowych pobudek. Otworzyłem wejściowe drzwi, wypuściłem naszego kotka. Miałem gromkim głosem obwieścić, że trzeba się spieszyć, bo za kilkadziesiąt minut jest autobus linii 84. Przecież musimy jechać na Pogorie, bo dzisiaj właśnie jest rozpoczęcie Finału Mistrzostw Śląska klasy Omega, którego organizatorem jest mój dawny klub KSW Fregata.
Spostrzegłem jednak, że mamusia moja śpi jeszcze snem ludzi sprawiedliwych i pomyślałem, a niech tam. Nic się nie stanie, jeżeli w tym roku ominie mnie przyjemność oglądania oficjalnego otwarcia i wysłuchiwania gadających głów. Właśnie rozpoczęła się ostatnia sobota mojego urlopu w kraju, w czasie trwania całego, dużo pracowaliśmy przy domu i należy się jej odpoczynek. Pomyślałem niech się mamusia wyśpi, a potem pojedziemy na regaty. Dokładnie taki był powód mojego spóźnienia. Dlaczego ktoś w tym doszukiwał się jakiejś spiskowej teorii? Nie jestem w stanie wyjaśnić.
Do rzeczy jednak. Gdy mama wstała i wypiła poranną kawę, ja byłem już gotowy. Szybka droga na przystanek, parę chwil w nowoczesnym autobusie miejskiej komunikacji( nie jest to żaden żart, na linii 84 jeździ już kilka autokarów z prawdziwie europejskiej półki) i już spacer ulicą Żeglarską. Po drodze mijają nas samochody w których, już na pierwszy rzut oka widać żeglarską brać. Nie, niekoniecznie są mi to ludzie osobiście znani. To już trzeci sezon mojej nieobecności nad jeziorem Pogoria I, wymieniło się tak wielu ludzi, że nie wszystkich znam osobiście. W tym miejscu nasuwa się pewna refleksja. W latach mojej pełnej działalności w dąbrowskich klubach, znałem wszystkich odwiedzających przystanie, nigdy też nie zwracałem uwagi na fakt jak wielu ludzi się wymienia i miesza. Trzeba podkreślić, że i mnie znali prawie wszyscy. Wystarczyły trzy sezony, by sytuacja się zmieniła. Nie zmieniły się inne oznaki wodniackiej przynależności siedzących w autach ludzi. Stroje, przyczepy do ciągnięcia jachtów, maszty i bomy z żaglami przymocowane na specjalnych bagażnikach. Żeglarska brać ciągnęła na Pogorie I ponieważ rozpoczynało się właśnie żeglarskie święto.
Z relacji mojej wcześniejszej działalności na Fregacie, skupię się na samej organizacji imprezy. Opiszę moje spostrzeżenia z tego, co zastałem na ośrodku, opowiem o spotkaniach z ludźmi, o piwie i śpiewaniu. O samym przebiegu zawodów sportowych nie będę pisał, bo, po pierwsze w regatach jako takich nie gustuje. Po drugie na zasadach, które rządzą wyczynem się nie znam i po trzecie, tyle już jest o tym treści na stronach, że moje pisanie było by grafomanią. Przyznacie jednak, że nikt nie napisał nic o nowym kiblu we Fregacie. Jednak zacznijmy, od czego innego.
Ośrodek wysprzątany i przygotowany. Klub postawiony na wysokości zadania. Członków wachty służbowej, poznać można po koszulkach i identyfikatorach. Gołym okiem widać ilość kasy wydanej na przygotowanie imprezy i wkład pracy ze strony organizatorów. Zadbano o ustawienie sceny, (wieczorem przewidziany był występ zespołu szantowego), ustawiono stoliki i namioty do konsumpcji. Doskonale działała kuchnia polowa, dostarczająca gościom i zawodnikom smaczne, obfite i darmowe posiłki.
Świetnie spisywała się grupa obsługi technicznej. Jeżeli nawet zdarzyła się jakaś awaria czy trudność, to wzmocniona grupa bosmanów w mig ją usuwała. Przy okazji unowocześniono slip. Pokraczne urządzenie wyciągowe, taki swoisty prototyp, z czasów, które jeszcze pamiętam. Zastąpiono nowym, porządnym kołowrotem. Działającym już bezpiecznie, skutecznie i szybko. Celowo napisałem bezpiecznie, ponieważ w mojej ocenie, ten poprzedni wynalazek do bezpiecznych nie należał.
Doskonałym pomysłem było przeniesienie masztu sygnałowego z dołu, na plac przed świetlicą. Wielkie uznanie dla pomysłodawców i dla realizatorów przedsięwzięcia. Klub zyskał doskonałe, reprezentacyjne miejsce do zebrań, apeli i gratulowania sobie nawzajem wszystkiego, co gratulacji wymaga.
Jeżeli chodzi o świąteczny wystrój ośrodka to, z mojego czysto subiektywnego odczucia. Doradzałbym nieco więcej skromności i dyskrecji. Chodzi tu o przysłowiową zawartość cukru w cukrze. Mówiąc wprost za dużo wodociągów w wodociągach. Ilość tablic informujących o patronie, mnogość emblematów firmowych i plansz reklamowych, przysłoniła jakoby ducha zawodów jako imprezy niekomercyjnej. Przykładem niech będą inwestycje finansowane z funduszów UE. Unia pokrywa wielomiliardowe akcje, w zamian za małą tabliczkę informacyjną, że inwestycję wspierała funduszami UE. Podkreślam to jednak moje subiektywne odczucie.
Całkowitym zaskoczeniem dla mnie, było rozwiązanie najbardziej wstydliwego problemu na ośrodku. Czyli kibla! Nazywanego poprawnie węzłem sanitarnym. Na żadnej stronie internetowej nikt nie poświęcił chwili temu podniosłemu wydarzeniu. Proszę się nie śmiać, w moich słowach nie ma ani krzty sarkazmu. Dawny kibel, to było coś siermiężnego i godnego ubolewania. Ten nowy, to już klasa sama w sobie. Jest mi niezwykle przykro, że nie dysponuje fotografiami. Duduś obiecał mi przysłać, ale zapomniał, bo wydarzenie to jest godne pełnej sesji wystawowej w galerii. W przeszłość już odchodzi powiedzenie, że szewc bez butów chodzi. Węzeł sanitarny na ośrodku wodociągów, stanowi obecnie swoistą wizytówką rozwiązań sanitarnych.
Jeszcze przed wieczorem, przed występami i piwkiem odbyłem przykrą rozmowę ze Skarbnikiem Klubu Zdzichem. Sytuacja miała miejsce w chwili, gdy gratulowałem Zdzichowi kapitalnej organizacji imprezy. Skarbnik popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem i powiedział, ale ty wiesz ile to kosztuje, a w klubowej kasie pustki. Gdy z niedowierzaniem zapytałem o szczegóły Zdzich dodał, przecież wiesz, że w klubie pieniędzy nie było nigdy. W tym momencie ja nie wytrzymałem. Podczas ostatniego zebrania zarządu, które prowadziłem we Fregacie, odczytane było dokładne sprawozdanie finansowe. Wynikało z niego, że klub ma na plus ponad 10-000 zł. Sprawa do wglądu dla każdego zainteresowanego. KSW Fregata jest stowarzyszeniem jawnym i wszystkie dokumenty powinny być udostępnione do wglądu dla zainteresowanych jednostek i osób fizycznych. Wyraziłem moje szczere oburzenie takim uogólnieniem, ponieważ jeżeli obecnie nawet są jakieś kłopoty finansowe, są one wynikiem działań obecnych władz. Poprosiłem by nie mieszać przeszłości z teraźniejszością. Był to jedyny przykry incydent, który utkwił w mojej pamięci. Przeważały stanowczo dobre wspomnienia.
Potem zagrał zespół Perły i Łotry. Klasa sama w sobie, więc i zabawa była gwarantowana. Ludzie śpiewali, pili piwo, tańczyli i było kapitalnie. Pogoda dopisywała jak nigdy. Była to cudowna noc. Było by jeszcze fajniej gdyby organizatorzy poprawili dwie rzeczy. Po pierwsze koniecznie trzeba zmniejszyć odległość pomiędzy sceną a ludźmi. Scena była, tak jak i przed rokiem, znacznie oddalona od stolików i ławek dla uczestników. Powoduje to przerwę w komunikacji i utrudnia nawiązanie bezpośredniego kontaktu, widz – wykonawca. Ponadto dość blado wypadła konferansjerka. Konieczny jest ktoś, kto poprowadzi zabawę, taki swoisty wodzirej. To są jednak dwie malutkie ustereczki, które, pomimo, że dostrzeżone, nie stanowią plamy na ogólnym przebiegu imprezy. Organizację regat oceniam bardzo wysoko z jeszcze jednego powodu. Klub i organizatorzy nie zaprzepaścili wypracowywanej przez lata współpracy z innymi organizacjami sportowymi i samorządowymi. Podkreślić trzeba, że pierwszą osobą, która spostrzegła potrzebę takiej współpracy był Prezydent Lipczyk. Zorganizował on w dawnym jeszcze budynku UM zebranie. Zaproszeni na nie zostali przedstawiciele wszystkich stowarzyszeń z rejonu Dąbrowy Górniczej. Na zebraniu tym wypowiadali się przedstawiciele związków sportowych, organizacji społecznych i charytatywnych. Wypracowane w ten sposób spostrzeżenia, wprowadzono w życie. Dobrze to pamiętam, ponieważ byłem jednym z uczestników tych wydarzeń. Później przez całe lata współdziałaliśmy z Centrum Sportu i Rekreacji oraz z wydziałem sportu przy UM. Nawiązaliśmy również kontakty z prasą i innymi mediami. Zrobiliśmy wiele i na swoim podwórku. Doprowadziliśmy do zorganizowanej pomocy międzyklubowej. Doszło nawet do pierwszego i chyba jak dotąd jedynego spotkania komandorów klubów żeglarskich z Pojezierza Pogoria.
Dobrze widzieć, że to jeszcze ciągle funkcjonuje. Niestety widać też, że tu i tam nitka przyjaźni przetarła się przez czas i brak konserwacji. Dziennik Zachodni dowiedział się o regatach, ponieważ ja zadzwoniłem do Olka, z zapytaniem o Kaja. Kiedy już się na ośrodku pojawili, to nikt nie zajął się przedstawicielami prasy. Jako starzy znajomy posiedzieliśmy w naszym kampingu, a redaktorzy szukali kogoś, z kim można było zrobić wywiad. Takim to sposobem informacja znalazła się w gazecie. Nad współpracą międzyklubową też trzeba by troszkę popracować. Przyjaźń nawet ta najszczersza wymaga nieustannej pielęgnacji. Poletko to zostawiono i powoli zamienia się w ugór. Nie chciałbym by wróciły czasy, kiedy żeglarze z klubów zlokalizowanych nad jednym jeziorem nie znali się wzajemnie. Pamiętam jednak, że tak było i obecnie zmierza to w takim właśnie kierunku.
Miło jest powspominać urlop, szczególnie, gdy za oknem kolejny szary londyński dzień. Miło jest pomyśleć o ludziach, przygodach i wspólnie spędzonym czasie. Czasie, który już bezpowrotnie minął, pozostanie jedynie we wspomnieniach i w tym jak go opiszemy. Zdarza się, że opisując coś, urażam dumę, czy uczucia innych uczestników tych wydarzeń. Szczerze powiedziawszy nie jest to moim celem, ale i nie dbam o to. Jeżeli ktoś widzi to inaczej, proszę bardzo, jest tyle miejsca do dyskusji w sieci. Czasami chciałbym znać przyszłość. Chciałbym wiedzieć, co będę robił za rok. Jednak, gdy o tym pomyślę głębiej, to bałbym się tej wiedzy.
Wiec chyba lepiej niech wszystko pozostanie tak jak jest. Szykuje się mój kolejny urlop. Może będzie czas zobaczyć nasze jezioro w zimie. Pożyjemy zobaczymy.
Tomasz Bezan Mazur.