Żeglarskie szkolenie, a sprawa „ pachnąca brzydko”.  Uwaga! Tekst dozwolony od lat 18stu, ponieważ może zawierać treści przyrodnicze, lub biologicznie  wywołujące nieuzasadnione emocje. Zacznę jak typowy „Leśny Dziadek”, czyli, od ponad 30lat działam w zorganizowanym życiu środowiska żeglarskiego. Ładnych kilka lat szkoliłem w ośrodkach żeglarskich w Polsce. Zaznaczam, że w niejednym klubie i na niejednym akwenie „ tłukłem zwrot przez sztag, człowiek za burta, keja, boja”. Słowem ABC żeglarskiego podstawowego stopnia wtajemniczenia. Po wyjeździe z kraju trafiłem do Londyńskiego centrum szkoleniowego RYA na Dockland, gdzie przez sześć sezonów budowałem polska społeczność żeglarska, będąca równocześnie integralna częścią angielskiego klubu. Myślę więc, pewnie trochę snobistycznie, że w temacie szkolenia żeglarskiego w stopniu podstawowym, wypowiadać się mam prawo. Za oknem wiosna! W internecie całe mnóstwo ogłoszeń o kursach i szkoleniach żeglarskich. Szacowne grona znacznie ważniejszych ode mnie „Leśnych Dziadków” ogłaszają spotkania, sympozja, zebrania, seminaria poświęcone metodyce i założeniom szkolenia żeglarskie w PL. Zatem postanowiłem swoje dołożyć do tematu i „kamyczek” z własnych obserwacji dorzucić. Bo dobrze nie jest! Skąd to wiem? Bo właśnie wróciłem z Polski, gdzie odbyłem szereg rozmów na tematy frekwencji uczestników i jakości szkolenia żeglarskiego w naszym kraju. Wszyscy rozmówcy z którymi miałem niesamowitą przyjemność się spotkać powtarzali zgodnie, że dobrze nie jest, a zasadniczo jest źle! Kluby się starzeją! Młodych od telefonów oderwać nie można! A jeziora zarastają rzęsą! Organ nieużywany zanika i słowem panie nędza i brak przyszłości, bo po nas będzie …nic. Natomiast w UK jest tak jakby inaczej! Jest drogo! Szkolenie żeglarskie kosztuje tu znacznie więcej niż w Polsce. Brak czasu, bo wszyscy pracują na maxa! A ośrodki szkoleniowe, które odwiedzałem, czy to w Londynie, czy w Brightron, Cabridge, a w końcu Liverpool pełne są ludzi na wodzie. Co więcej! Coś co wzbudza podziw, zdziwienie i zazdrość naszych rodzimych działaczy z kraju nad Wisłą. Ośrodki szkoleniowe RYA, i kluby żeglarskie w UK pełne są dzieci i o dziwo dziewczyn!!! Jak to jest możliwe? Odpowiem w kilku punktach, choć pewnie dostane za to sporo kołków na głowę ciosanych. - Czas trwania podstawowego szkolenia żeglarskiego jest w PL za długi. W UK pierwsze wtajemniczenie, czyli żeglarskie ABC trwa DWA DNI! Program treningowy RYA w tym podstawowym szkoleniu koncentruje się na bezpieczeństwie i przyjemności z czasu spędzanego na wodzie. Pierwszy stopień nie daje żadnych uprawnień państwowych, czytaj komercyjno-zawodowych, żeglujesz bo to ci się podoba i chcesz doskonalić swoje umiejętności samodzielnie w czasie późniejszej praktyki na przykład w klubie. Szkolenie odbywa się na łódkach odkryto pokładowych typu dinghy, a warunkiem ukończenia kursu jest, wywrotka i samodzielne postawienie jednostki! - Czyli na Omedze nie do wykonania! Zdecydowana ilość ośrodków treningowych w PL, jako podstawowe wyposażenie szkoleniowe wystawia OMEGĘ! Jest to jednostka o ogromnej tradycji, wsławiona epizodami patriotycznymi nawet w czasie trwania Powstania Warszawskiego. Niestety każdy instruktor żeglarstwa PZŻ , włącznie ze mną, panicznie unika wywrotki na łódce typu Omega! Kto pływał ten wie. Skrzynka mieczowa jest tak skonstruowana, że w zatopionej łodzi wody wybrać nie sposób! Osprzęt targa się i niszczy w czasie „gleby” a wszystko to kosztuje. Ponadto postawienie Omegi samodzielnie w czasie zafalowania i silnego wiatru jest praktycznie niemożliwe. I nie gadać mi tu, że nie wiem co pisze …bo wiem! W czasie treningu w UK, wpajane jest każdemu, że wywrotka na łódce typu dinghy jest po prostu częścią kreatywnej żeglugi i trzeba to przyjąć „na klatę” sprawie postawić jednostkę i kontynuować z uśmiechem żeglowanie! Jak jest w klubach w PL? Zapytajcie każdego instruktora lub o zgrozo bosmana! Potrzebne jest całkowita zmiana sprzętu szkoleniowego, a zwłaszcza nastawienia do uprawiania żeglarstwa. Ma to być radość, bezpieczeństwo, ale i gotowość na sytuacje krytyczne. Rozwiązywać, które umożliwić powinien odpowiedni sprzęt, asekuracja i metodyka prowadzenia zajęć. Historia powstania Omegi to okres II Wojny Światowej. Zacny kawał tradycji. Fakt! Niemniej czy ktokolwiek chciałby dziś uczestniczyć w kursie na Prawo Jazdy, prowadzonym na Żuku, Syrence, czy Maluchu? Zaznaczam, że to konstrukcje sporo młodsze niż nasza zasłużona OMEGA??!! Komentarz zbędny. -Zaplecze socjalne czyli gdzie jest w klubie „kibel” Sprawa dość śmierdząca, przyziemna i prozaiczna, ale ! Każdy ma potrzeby fizjologiczne. Cały dzień spędzony na wodzie, nie może się obyć bez wizyty w kibelku. Natomiast w większości klubów w PL, które odwiedzałem, kibelka albo nie było dla publicznego dostępu, albo wejście tam uwarunkowane było posiadaniem maski przeciwgazowej z zaciemnionymi goglami. Słowem „Konopileka” . I teraz jak tu przyciągnąć na kurs dziewczyny, które biologicznie uwarunkowane są pewnymi utrudnieniami w oddawaniu się czynnością toaletowym i o zgrozo raz w miesiącu maja okres! A kibelka w klubie nie ma!!! I Zostaje skarpa za kampingiem „Wuja Rysia” albo i jest WC, ale wejście tam oznacza zdobycie sprawności survivalowej z przeżycia w ekstremalnych warunkach zagrożenia gazowego!  Powodzenia panowie organizatorzy kursów, lasek na kursie nie uświadczycie! Brak szatni i szafek na przechowanie rzeczy osobistych w tym osławionych telefonów ( norma w UK) nawet nie poruszam, bo sprawa czystego i dostępnego kibelka przerasta możliwości organizacyjne większości ośrodków  szkoleniowych w Polsce. Czyli kupa. - Czyn Społeczny – znaczy spuścizna PRL, co oznacza  w zasadzie „Masz jelenia to go duś jak się pos…a. to go puść „ a raczej obraź się zarządzie klubu na kolesia, który za darmochę robić nie ciał. Instruktor o dziwo też człowiek. Musi zapłacić za paliwo,  czy bilet komunikacji, by do ośrodka szkoleniowego dojechać. Musi wydrukować materiały szkoleniowe. I o zgrozo coś czasem zjeść i napić się kawy, a to są koszty własne, które nikogo nie obchodzą. Oczekiwania w PL stale są takie , że pracujesz w imię idei, dla chwały i dobra ogólnego. Tak trwa i dobrze się ma nieśmiertelny PRL.  W klubach, czy ośrodkach treningowych RYA instruktorzy plus osoby funkcyjne są zatrudnionymi pracownikami! Pobierają płace za wykonaną profesjonalnie pracę. Koniec kropka. Forma dowolna, uwarunkowana prawnie w danym miejscu wykonywania pracy, ale !!! Pokrycie kosztów obowiązkowe! Nie chce mi się pisać o tym, jak w zimny październikowy weekend pływałem z kursantami na jeziorze. W klubie nikogo, bo deszcz, wiatr i zimno jak cholera. Szkolenie przynosiło najwięcej dochodu dla ośrodka żeglarskie w którym działałem, ale pomocy nie udzielał nam nikt ze zazwyczaj roszczeniowych członków. Frustracja, rezygnacja, zmęczenie i tu mi wisizm. Słowem bylejakość i dziadostwo nieśmiertelnego czynu społecznego rodem z PRL.  Wszystko, cokolwiek robimy zaczyna się w naszej głowie. W mentalności i nastawieniu. I od tych zmian należy zacząć, by na wodzie pojawiało się więcej młodych uśmiechniętych ludzi. Oni popełniają błędy. Czasami coś zniszczą. Zadeptają trawę, którą posiała sobie przed domkiem kampingowym grillowa, weekendowa rodzinka. Potargają, żagiel, złamią pagaj, zgubią kamizelki. Niemniej to oni stanowią potencjał na przyszłość i rozwój klubowego żeglarstwa. Zaś „błędy wieku dziecięcego”, należy wliczyć w balans zysków i strat działalności szkoleniowej każdego ośrodka. Prezes Polskiego Związku Żeglarskiego kol Tomasz Chamera napisał, że minął czas gdy ludzie garnęli się na stadiony. Obecnie to my musimy szukać metody, by zachęcić ludzi do uprawiania sportu w tym oczywiście drogiego i bardzo wymagającego technicznie żeglarstwa. Chyba nieprzypadkowo, każda moja wizyta w wodniackim ośrodku w Anglii zaczyna się od prezentacji warunków socjalnych, szatni, toalet i zaplecza kuchennego. Bez tego nie ma możliwości prowadzenia zajęć dla dzieci i młodzieży, gdyż żaden rodzić nie da na to pieniędzy. Jeśli więc miałbym w kilku słowach podać receptę na zmianę sytuacji szkoleń żeglarskich w Polsce, to powiem zdecydowanie. Skrócenie zajęć do maksymalnie 3 weekendy na wodzie. Zmiana sprzętu na bezpieczne, łatwe do postawienia, niezatapialne łódki odkryto pokładowe, dające podstawy treningowe do przyszłych klas sportowych. Zorganizowanie zaplecza socjalnego i higienicznego oraz wydzielenie go dla grup szkoleniowych. Uregulowanie warunków pracy instruktorów, wolontariat oczywiście jak najbardziej, ale przy zwrotach kosztów własnych. To tylko tyle i aż tyle ze strony „Leśnego Dziadka” z za wody. Tomasz, Bezan, Mazur.