Żaglokultura
 „Śmiałym” Dokoła Kontynentu.   Wydawnictwo Morskie . Gdynia . 1967. Rozdział 2
Książka “Śmiałym” dokoła kontynentu została wydana w roku 1967 jako część serii Miniatury Morskie. Publikujemy tekst książki Jerzego Knabe aby upowszechnić wiedzę na tema tej  wyprawy oraz upamiętnić dokonania naszego przyjaciela i wieloletniego korespondenta naszej redakcji. Cześć Jego Pamięci. Redakcja Portalu Pogoria.org  
Rio De La Plata Zaraz   po   rzuceniu   kotwicy   w   basenie   portowym   Montevideo   dopadło   nas   mnóstwo   urzędników.   Immigration,   celnicy,   kapitanat portu,   agent   Polskich   linii   Oceanicznych   (Urugwajczyk),   ship-chandler   (Polak).   Niestety   nie   skorzystaliśmy   z   uprzejmych   usług rodaka,   gdyż   obowiązująca   nas   przezorność   i   oszczędność   nie   pozwalała   na   zbędne   wydatki   (procent   dla   dostawcy),   gdy kosztem   jedynie   naszego   czasu   i   zachodu   mogliśmy   kupić   wszystko   w   mieście   sami   bez   tego   procentu.   Te   same   uczucia powodowały   nami   przy   pertraktacjach   z   ekipą,   która   przybyła   do   nas   na   jacht   z   mocnym   postanowieniem   przeprowadzenia odszczurzania. Pertraktacje   odbywały   się   przy   stole.   Załogowe   porcje   obiadowe   były   tego   dnia   trochę   zmniejszone   bo   deratyzatorzy próbowali   na   „Śmiałym”   specjalności   polskiej   kuchni.   Obiad   pospołu   z   wyrobami   Polskiego   Monopolu   Spirytusowego   skłoniły   w końcu naszych gości do bezpłatnego wystawienia świadectwa o kompletnym braku szczurów na jachcie. I   znowu   jesteśmy   zaproszeni   przez   żeglarzy.   Już   nazajutrz   stoimy   w   siedzibie   Yacht   Club   Uruguayo   w   małym   porciku   w Buceo.   I   znów   za   płytko   na   nasz   jacht.   Stoimy   z   kilem   zarytym   w   mule   La   Planty.   Wszystkie   okoliczne   jachty   obracają   się   na bojach   stosownie   od   wiatru,   tylko   „Śmiały”   stoi   twardo   dziobem   do   wyjścia.   Stał   tak   nawet   podczas   niespodziewanego   ataku pampero.W   środku   słonecznego   dnia   zerwała   się   nagle   gwałtowna   wichura,   przywiała   tumany   kurzu   i   pyłu,   nie   wiadomo   skąd zbiegły   się   ciężkie   chmury   i   za   chwilę   raptowna   ulewa   a   wkrótce   potem   grad   zaczął   bębnic   po   naszym   pokładzie.   Okres przedświąteczny   i   świąteczny   (Boże   Narodzenie   1965   roku)   nie   sprzyjał   szybkiemu   załatwieniu   naszych   spraw   technicznych   i organizacyjnych.   Tu   też   znane   jest   słowo   maniana.   Wigilia   u   jednej   z   polskich   rodzin,   bez   mrozu   i   śniegu,   a   z   koszulą   lepiąca się   od   potu   na   grzbiecie   nie   dała   pełnego   zadowolenia.   Za   to   Nowy   Rok   przywitaliśmy   jak   należy   –   regularną   kanonadą   z trzech   rakietnic.   Pierwszym   człowiekiem,   który   wkroczył   na   jacht   w   Buenos   Aires,   był   oczekiwany   przez   nas   Ludomir   Maczka. Jako   geolog   i   jachtowy   kapitan   morski   był   uzupełnieniem   załogi   nadesłanym   z   Polski.   W   ten   sposób   liczebność   uczestników wyprawy podskoczyła o całe 20% i znowu było nas na pokładzie sześciu. W    Buenos    Aires    doczekał    się    wreszcie    „Śmiały”    remontu.    Dzięki    uprzejmości    i    gościnności    Yacht    Club    Argentino slipowanie   na   ich   stoczni   w   san   Fernando   odbyło   się   szybko,   fachowo   i   za   darmo.   Staliśmy   na   ziemi   Argentyńskiej   przez   dwa tygodnie. Prawie wszystkie niezbędne prace przeprowadziliśmy  w tym czasie własnymi siłami. Dzień   roboczy   wyglądał   tak.   O   szóstej   pobudka   i   od   siódmej   do   obiadu   praca.   Po   obiedzie   godzina   sjesty   i   znowu   praca do   zmroku,   czyli   do   godziny   ósmej   wieczorem.   Potem   był   już   czas   wolny   aż   do   północy,   kiedy   to   kapitan   w   trosce   o   naszą kondycje, swój autorytet i dyscyplinę na jachcie sprawdzał, czy wszyscy są już z powrotem na jachcie i śpią. Plan   naszego   pobytu   w   Buenos   Aires   przewidywał   najpierw   przeprowadzenie   remontu,   a   dopiero   potem   zajęcie   się innymi   sprawami.   Napór   wydarzeń   okazał   się   silniejszy   od   planów,   a   spowodowany   został   rozgłosem,   jaki   nasz   pobyt   uzyskał w   prasie,   radiu   i   telewizji.   Trzeba   przyznać,   że   dostarczyliśmy   po   temu   okazji.   Ambasada   wydała   specjalny   biuletyn.   Potem   była wizyta   prezydenta   Argentyny,   cztery   dni   później   uroczyste   składanie   wieńców   pod   pomnikiem   bohaterów   narodowych   San Martina   i   Admirała   Browna.   My   w   naszych   klubowych   mundurkach   z   orzełkami   na   piersi,   przy   pomnikach   warty   honorowe   w paradnych strojach, saluty hejnały na trąbkach prezentowanie broni itp. Rio   de   La   Plata,   ogromna   zatoka   morska   wypełniona   słodkimi   i   mętnymi   wodami   Urugwaju   i   Parany,   jest   znanym światowym   centrum   żeglarstwa   sportowego.   W   Montevideo   gościliśmy   na   pokładzie   załogę   urugwajską,   która   w   latach   1960/62 opłynęła    świat    na    jachcie    „Alfrerez    Campora”,    spotkaliśmy    samotnego    żeglarza    Edwarda    Allcarda    pływającego    już    od kilkunastu   lat   na   czarnym   „Sea   Wanderer”,   w   Buenos   Aires   sąsiadowaliśmy   z   jachtem   „Lehg   II”   na   którym   zmarły   niedawno Vito Dumas płynął dookoła świata przez ‘ryczące czterdziestki” Tutaj   trzeba   było   wreszcie   odpowiedzieć   na   pytanie   którędy   popłyniemy   na   Ocean   Spokojny?   Czy   okrążając   słynny przylądek   Horn,   czy   przedostając   się   przez   labirynt   fiordów   Cieśniny   Magellana   ?   Przed   wyruszeniem   z   kraju   zarówno   Polskie Towarzystwo   Geograficzne   jak   i   Polski   Związek   Żeglarski   pozostawiły   kapitanowi   „Śmiałego”   decyzję   w   tej   sprawie   na   potem, po zapoznaniu się z warunkami na miejscu i po wysłuchaniu opinii tutejszych żeglarzy. Miejscowe   warunki   i   opinie   żeglarzy   nie   posunęły   nas   wiele   naprzód   w   rozwiązaniu   dylematu.   Posiadane   od   dawna wiadomości, zebrana na podstawie obszernej literatury, w zasadzie wyczerpywały temat. Cieśnina     Magellana     to     silne,     zmienne     i     trudne     do     przewidzenia     prądy     pływowe,     zaburzenia     magnetyczne uniemożliwiające   zaufanie   kompasowi,   stała   nawigacja   w   bezpośredniej   bliskości   skalistych   brzegów,   mało   precyzyjne   mapy nawigacyjne   okolic,   brzegi   strome   i   wysokie,   dno   głęboko   poza   zasięgiem   kotwicy,   a   więc   brak   możliwości   zatrzymania   się   w razie   raptownej   mgły   i   utraty   widoczności.   Lawirowanie   na   żaglach   pod   wiatr   bardzo   problematyczne   wobec   braku   miejsca, konieczny sprawny silnik i duży zapas paliwa do niego. Cieśnina jest uczęszczana przez motorowce.  Tradycyjna   droga   żaglowców   prowadzi   dokoła   przylądka   Horn.   Warunki   meteorologiczne   są   mniej   więcej   takie   same   jak   w cieśninie,   a   więc   zimno,   wiatry   zachodnie   i   deszcze.   Odpada   niebezpieczna   bliskość   lądu,   można   płynąc   całą   dobę   i   to   na żaglach,   bo   miejsca   na   lawirowanie   jest   dość.   Prąd   jest   stały   i   przeciwny.   Cały   problem   zależy   od   szczęścia.   Szczęścia   do wiatru   i   pogody.   Podda   się   Horn   czy   się   nie   podda?   I   po   jakim   czasie   szturmu   się   podda?   Sugestie   nagabywanych   fachowców niezmiennie sprowadzały się do jednej konkluzji ; -Ja ci radzę, rób jak uważasz! Zatem    rozważmy.    Przylądek    Horn    grozi    wyczerpaniem    załogi,    zniszczeniem    żagli,    długotrwałą    żeglugą    w    warunkach sztormowych.   Rozbicie   czy   zatopienie   jachtu   jest   mało   prawdopodobne,   tylko   w   razie   zderzenia   we   mgle   z   górą   lodową.   Ale wtedy nasze szanse na uratowanie załogi żadne, gdyż rozbitkowie wydmuchani zostaną na odludny południowy Atlantyk. W   cieśninie   żegluga   będzie   mniej   męcząca   fizycznie   (postoje   nocne)   będą   okazje   do   przeprowadzenia   niezbędnych napraw.   Za   to   szanse   na   rozbicie   i   utopieniu   jachtu   bez   porównania   większe.   Ale   ludzie   powinni   się   uratować.   Droga   przez cieśninę   jest   z   pewnością   krótsza   a   my   jesteśmy   spóźnieni.   Więc   jeśli   tylko   silnik   nie   nawali..   No   a   poza   tym   będą   okazje   do oglądania,   wyjścia   na   brzeg   i   zbierania   próbek   geologicznych,   rozpoczęcie   badań   lądowych,   zapoznanie   się   z   lodowcem   Ziemi Ognistej. Ostatecznie jesteśmy wyprawą geograficzną. Ambicje żeglarskie poległy w walce z celami naukowymi. Płyniemy przez cieśninę !